czwartek, 12 grudnia 2013

Niemożność

Cykl jesienno-zimowy wiąże się zazwyczaj ze spowolnieniem tempa życia. Senność, nostalgia, herbatka... Niby wiem ileż to obowiązków obciąża moją głowę, jak niechciane mogą być konsekwencje ich niedopełnienia. A już na samą myśl o tym co ludzie powiedzą, gdy plotka się rozejdzie( i to w dziesiątkach, różnych wersji) odczuwam gwóźdź wbity do trumny, na której wieku błyszczy napis: MUSISZ!
Tak, muszę - wiem, lecz nie mogę. Powinienem, lecz nie potrafię. Chciałbym, lecz nie chcę. Życie podyktowane czasownikami modalnymi. Nie ma nic lepszego! Chce mi się jedynie nie chcieć. 
Wyszedłbym gdzieś... tylko po co? Skoro mogę sobie bezkarnie bimbać, czas leniwie ucieka, leżę i głęboko myślę, nie zastanawiając się nawet czy problem, który porusza mój umysł jest priorytetowy czy idiotyczny.
Nawet jeśli bym wychodził, to tuż przed wyjściem opamiętałbym się. Przecież tyle ważnych rzeczy mam do zrobienia, decydujące o mojej przyszłości sprawy, praca ponad wygody! Tak więc zaczynam. Na początek spacer - świeże powietrze jednak się przyda...
<powtórka z historii, stojąc u drzwi Siedziby Władz Potężnych, przed naszym pobudzającym do radości Ratuszem, czas biegnie..."
18! Wcześnie jeszcze a herbatkę zrobić trzeba, bom zmarzł.
Zwykłą, zieloną, czerwoną, dupową...? A może owocową? Malinową? Jeżynową? Ą... Ą... Ą..! NERWY MI ZA CHWILĘ PUSZCZą!  
A więc melisa. By je ukoić, bo jakże tak pracować? Stanę się senny, urwę sobie drzemkę. Jeszcze pięć minuteniuniek, naciągnę na siebie kocyczek, zwinę się w naleśniczek i nabiorę sił... NIE! Nie mogę się obijać, bo praca czeka! Nie mam prawa zasnąć. Czy to fatum naprowadza mnie na niezdrową ścieżkę? Byłem na nią skazany już w momencie przekroczenia progu, a może i w momencie mych narodzin? Czekała na mnie. Wiedziała, że wreszcie po nią sięgnę. Kawa - kawusia - kawunieńka!
Bez mleka - bo zrobi się bielsza i zostanę posądzony o rasizm. 
Bez cukru - bo zrobi się słodka i zostanę posądzony o pedalstwo.
Filiżaneczka? Szklaneczka? Kubeczek? Wszystko to weg! Czarna, gorzka, w kuflu - jak stuprocentowy hetero. Ludzie we wszystkim dopatrzą się przesłanek światopoglądowych.
Porządna porcja zasypywanej, do tego makowiec. Bo kto go je - ma bogatą osobowość, jest człowiekiem wartościowym. Tak więc, energię już posiadam. Teraz dalszy proces rozluźniania. Trochę niezbędnych ćwiczeń na mięśnie łydek. Muszę jeszcze siedem, szczęśliwych razy chlapnąć się wodą w twarz, celem jej orzeźwienia.
Obstawię się teraz książkami i zeszytami, bo przecież mam tyyyleee do zrobienia. Jednak w centralnym punkcie postawię źródło wiedzy największej. Mojego przyjaciela, towarzysza podróży, giermka i dyktatora czasu. Jest XXI wiek - jak każdy, normalny, młody osobnik muszę być nowoczesny i uczyć się z laptopem. Dalszy etap rozluźniania. Zagram w jakąś gierkę. Myślę, że Pro Evolution Soccer 06 jest idealny! Wygram Polską mundial, pokonam Rosję i Niemcy - taki patriotyzm tchnie we mnie ducha walki. Będę zwycięzcą! 
Jeszcze facebook - wszyscy muszą wiedzieć, że się uczę. W przeciwnym razie będą podejrzewać, że nie żyję.
Wreszcie dobór muzyki.
Uspokajające - Radiohead, czy motywująca - DragonForce? 10 000 utworów w bibliotece! Stawiam na pozytywną energię - wybieram "Fuerte". ponoć zwiększa w człowieku siłę.
Jest 22, całkiem dobry czas. Mogę zacząć się uczyć... Zamykają mi się oczy, jestem zbyt zmęczony pracowitym dniem, by kontynuować naukę. Tak mnie to zaabsorbowało, że nie miałem czasu na kolację. I znowu fatum zepchnęło mnie na niezdrową ścieżkę. A zjeść przecież muszę. Przez głód nie zasnę i nie będę w stanie pójść do szkoły. Taki to nęka mnie problem. Poświęcę się edukacji, kosztem zdrowia i życia. Zjem, ale będę miał siłę do walki. Takie to poświęcenie me. Został prysznic - tu nie mam wyboru, a nawet wątpliwości. 23! Nareszcie ląduję w pościelach. Obejrzę sobie jeszcze "Władcę Pierścieni", na dobry sen. Nastawię budzik na 5:00. Z pewnością wstanę i się pouczę. 
Idealnie - organizacja to podstawa sukcesu. Chociaż w sumie... po co mam wstawać? "Fuerte" z pewnością wystarczy! Stop nauce! Stop pracy! Nie trzeba się przykładać! Wystarczy słuchać "FUERTE"!
Pomocniczo, ćwiczyć tryumfalny gest Waldka Pawlaka.
W zasadzie podczas pisania tego tekstu mogłem odrobić matematykę, dowiedzieć się o co chodzi w "Granicy" i wykuć słówka na niemiecki. Ale po co? W szkole też jest na to czas, poza tym niewątpliwa moc "FUERTE"! Ahh, człowiek nigdy nie oszuka samego siebie - takie to mamy czyściutkie sumienia.


                                          http://www.youtube.com/watch?v=9Urf_vUMZ14

                                       
                                       



niedziela, 17 listopada 2013

Noc Listopadowa


Nocne eskapady są fascynujące. Wiele miejsc widzimy wówczas z nieznanej dotąd perspektywy. Cóż, jednak można sobie pomyśleć, gdy udamy się w jesienny wieczór na spacerek do parku i napotkamy dziwnych ludzi, wykonujących czynność najmniej przez nas oczekiwaną? Moja opowieść mówi o paranormalnych zjawiskach, jakich miałem okazję doświadczyć wczorajszego wieczoru, w Parku Wolsztyńskim. Tylko dla ludzi o mocnych nerwach! Czegoś takiego jeszcze u nas nie było!
Moją uwagę przyciągnął szczęk blachy i dźwięk uderzania młotkiem. Co może oznaczać tak dziwna kompilacja? Czy powinienem uciekać? Dokąd?
Szelest liści, był tak nieznośnie groźny, tak przerażający! Za późno... Przeszli po mnie... O ku%&*a! Rycerze! Czyżby majeranek, który wypiłem przed wyjściem uczynił mnie naćpanym? Haluny, haluny... Rycerze, to tylko rycerzyki - powtarzałem. Lecz oni nie znikali. Oni... PRZEMÓWILI..
Poznałem ich, zdemaskowałem, gdy oznajmili, że są Najemnikami ze Śmierdzącej Chorągwi Ziemi Wschowskiej. A wśród nich Boży Bojownik z Roty Zaciężnej św. Judy Tadeusza.
Emocje wówczas opadły, gdyż porządni to rycerze.
A teraz zupełnie poważnie.
Ludzie noszący blachy, poza tłuczeniem się mieczami i tuczeniem piwem, potrafią zatroszczyć się o środowisko i ład. Dowiedziałem się, że oburza ich obecny stan Parku Wolsztyńskiego, brakuje w nim niezbędnego porządku. Musieli zacząć działać!
Śmieci pozbierane, wandale odstraszeni, ławka postawiona! 
Panowie, głęboko wierzą w to, że władze zajmą się istniejącym problemem.
Pomysłodawcą akcji jest Tomasz Sanocki: "Niech władze zapamiętają! Otworzą oczy! Rycerze nie będą żyć wiecznie!" - apeluje.
Odszedłem zadowolony - wszystko pozwolono mi umieścić na fotografiach.
















czwartek, 31 października 2013

Diabelskie Halloween



Pękł mi wężyk w samochodzie. Razem z bratem naprawialiśmy usterkę, aż tu nagle ktoś zawołał zza mego płotu. Było to niczym diabelskie wycie, jakby głos trąby z piekła wołający Cukierki albo psikus! Ręce zaczęły drgać mi nerwowo. Wyszedłem spod samochodu i ujrzałem przed bramą demony. Ze strachu szybko pod samochód wszedłem. Czekałem. Oni stali. Ja wciąż czekałem skryty pod bakiem. Wychyliłem głowę za podnośnik. Oni wciąż czekali. Nie chcieli sobie pójść. Sięgnąłem do kieszeni po flakonik z wodą święconą. Cholera – krzyknąłem – ja przecież nie noszę ze sobą wody święconej! Szatany mnie usłyszały. Wyszedłem spod samochodu wypychając śrubokręt przodem. Nerwowo zbliżyłem się do bramy. Wtedy po raz kolejny krzyknęli Cukierki albo psikus! Pobiegłem do domu, zakluczyłem drzwi. Zastawiłem je taboretem. Następnie przytargałem półkę z butami. Zasłoniłem rolety. Wszedłem pod łóżku. Kiedy już się opanowałem podszedłem do okna i cichym ruchem odsłoniłem roletę. Wyjrzałem na podwórko. Pali! Jakby ogień piekielny poraził ślepia moje. Oni wciąż czekali. Nie mam szans. Jest ich zbyt wiele. Musiałem to zrobić. Nie mogłem się dużej wahać. Wyciągnąłem z szafki czekoladę i złożyłem ją w ofierze demonom. Iskry poleciały ku niebu! Oni wciąż czekali. Wróciłem i zaniosłem im jeszcze jedną czekoladę. Zbyt mało. Szatany chcą więcej! Ciągle wołali Cukierek albo psikus! Zrozumiałem swoją głupotę. Czekolada to przecież nie cukierek. Ostatni raz wróciłem do domu, zajrzałem do szafki. Cukierków nie było. Zrobiłem się blady. Nerwowo przerzucałem wszystko co w kuchni się znajdowało. Jest! Wpadł między szafkę a parapet. Stary, zakurzonym, ale cukierek! Szczęście moje było bliskie zenitu. Tak! To jest to! To jest cukierek! Tylko jak go wyciągnąć? Wziąłem dwie listewki. Udało się! Mam cukierka! Ha Ha! Klękajcie demony! Zaniosłem im cukierka, a oni... zniknęli. Byłem wolny! 

Spokojnie wróciłem pod samochód i zacząłem odkręcać wężyk. Aż tu nagle ktoś zawołał zza mego płotu. Było to niczym diabelskie wycie, jakby głos trąby z piekła wołający Cukierki albo psikus...

Po trzech kolejnych wizytach zostawiłem samochód. Wyłączyłem w całym domu światła, odłączyłem domofon i schowałem się do piwnicy. Dokładnie do spiżarki, tuż obok ziemniaków i cebuli. Między dżemami a kompotami. Tutaj, nawet szatany mnie nie znajdą! I zacząłem udawać ziemniaka. Jakby przypadkiem weszli, to zobaczą, że ziemniak i sobie pójdą. 


poniedziałek, 7 października 2013

Wszyscy Jesteśmy Żołnierzami

Każdy szkolny apel to wydarzenie absorbujące uczniów tygodniami. Sięgające zenitu emocje, powodujące palpitacje serca i duszności. Cały personel postawiony na baczność. Wszystko musi być dopięte na ostatni guzik. Jest to też okazja do przetestowania sprawności słuchawek, poziomu komfortu dłoni jako poduszki a nawet odkrycia nieznanych dotąd funkcji własnych komórek.
Psychodelia ostatniego wydarzenia, była równa psychodelii dziwnego (czy są w ogóle inne?) snu. Targanie krzeseł na aulę, będzie mym piętnem, urazem z młodości do końca życia. Wszyscy z krzesłami zapędzani do auli, jak bydło na łące. Idąc tropem amerykańskich horrorów, chciałoby się rzec: „Łot ic gołing ON?”. Nikt nie wie o co chodzi. Prowadzą nas do raju, czy na rzeź?<---- ten znak malował się w oczach każdego z nas. Lęk zmiażdżył mnie jeszcze bardziej, gdy wszedłem do mistycznego pomieszczenia, zwanego aulą. Miejsca zajmują tylko humany. Tak jak myślałem... Czułem, że kiedyś to się stanie... Wyrok za klęcie na matmę. Nie – to jednak nie to. Problem w tym, że nadal nikt nie wiedział co. Po kilku minutach przedziwnej nostalgii, rzucaniu w siebie kubeczkami po jogurtach i dyskusjach pozbawionych sensu – do środka, musztrowym krokiem wmaszerował żołnierz.... (!?). Za nim przyczłapało jakieś dziewczę przyodziane w moro. Postać maksymalnie enigmatyczna o imieniu Renata. Cisza zatyka mi uszy. Major rozpoczął swój monolog. Długi, długaśny monolog. To była jedna, wielka, humanitarna tortura. Tak jakby fragment wyrwany z kontekstu. Tak jakbyśmy po prostu wrócili do słuchania po krótkiej przerwie.
Jestem człowiekiem lubiącym słuchać innych. To przecież okazanie szacunku. Lubię jednak wiedzieć dlaczego, lub po co o czymś do mnie mówią. Niestety – nawet skupienie nie pomogło. Najbardziej przerażało mnie to, że Renata wciąż milczała, stojąc na uboczu. Co ona tam robiła? Najprawdopodobniej nigdy nie poznamy odpowiedzi na to pytanie. Koniec końców, czegoś się dowiedziałem. Ciekawostki związane z Grotem – Roweckim, nie wprawiały mnie w senność. Duma z jaką przemawiał Major była niewymuszona i szczera. Ekspresja wypowiedzi porwała tłumy, które zaczęły klaskać. Wszelkie ludy! Ty, ja, Murzyn, Papuas – wszyscy możemy być dziś żołnierzami! Wstań bracie, wstań siostro! MASZ RACJĘ mówiąc, że Grot to bohater! MASZ RACJĘ mówiąc, że to najlepszy patron! I w ogóle, we wszystkim czego NIE POWIEDZIELIŚCIE też macie rację.
Nie przerysowałem tej Wielkiej Improwizacji i wcale nie kłamię!
Swoją drogą, odchylę się od tematu i wdrążę refleksję. Pytanie stare jak świat, dręczące ludzkość: „ Czy kłamca, który mówi, że kłamie, jest kłamcą? …”. Major tak bardzo poruszył słuchaczy, że okoliczne śmietniki w mig wypełniły się wilgotnymi od łez chusteczkami i chętnie, dla dobra Polski zaczęto wpisywać się na listę poborową do wojska.
To byłoby zbyt piękne..., lecz psychodelia nie miała zamiaru ustąpić i trwała, po cichu mordując mój umysł.
Major zadał jakieś pytanie dotyczące "Grota" – Roweckiego. Z powodu jego zawiłej treści, nie jestem w stanie go przytoczyć. Zapamiętałem jedynie fragment: ' Czy "Grot" może być nazwany wzorowym żołnierzem? '. Z pewnością nie ma na świecie takiej osoby, która nie lubi być wylosowana do odpowiedzi. Każdy chce, by to właśnie na niego padł groźny paluch pytającego. Nawet najgłupszy człowiek ma coś do powiedzenia na każdy temat. Tylko ignoranci nie znają doskonale biografii Roweckiego. Wstydźcie się Ci, którzy nie wiecie jaki miał rozmiar buta i markę roweru! Na stos! Nikt z odpowiadających nie dał plamy. Liceum Ogólnokształcące do inteligencji zobowiązuje. Z pewnością Pan Major strzela wybitnie, lecz tym razem celował słabiej. Większość jednostek darzyła kwestie wojskowo - historyczne raczej raczej średnim zainteresowaniem. I nie sądzę, by coś się zmieniło po majorowych trudach. Ośmielę się nawet rzec, że starania mogły przynieść zgniłe owoce... Brutalna rzeczywistość - priorytety i autorytety zmieniają się w oka mgnieniu.

Psychodelia zniknęła z końcem apelu. Radość, pasja i ekspresja - Major. Senność, dezorientacja i Bóg wie co jeszcze - słuchacze. Dla mnie osobiście - zbiegi zbiegów okoliczności, ideał snu bez głębi i ciekawa lekcja historii na matematyce. 

EPILOG

Postać Renaty nie daje mi spokoju. W mych oczach jest niedoceniona, nie może się wykazać. W związku z tym, Drodzy Czytelnicy, mam do Was prośbę. Zróbmy zbiorowy, dobry uczynek i krzyknijmy dziś razem w jej kierunku: SALUT RENATA! A niech się dziewczyna cieszy.


                                     

                                               

środa, 2 października 2013

Filoveritas Genesis. Rok Istnienia!


Młodość okazała się być dla nas takim okresem w życiu, podczas którego samoczynnie włącza się pewien instynkt. Chęć wyróżniania się, wynikająca z podejmowania pewnych działań, identyfikowania się z czymś, kształtowaniem światopoglądu.
Natchnienie-motywacja-akcja!
W naszych głowach, na samym początku żadna wizja nie budowała się. Można powiedzieć, że zamknięta grupa o prymitywnej nazwie 'Szlachta', była jedynie miejscem komunikacji, rozrywki, wzajemnego dzielenia się tym, co się komu w duszy gra, co się komu widzi w snach. Z czasem ambicje wzrosły, a na facebook`owej tablicy dzień w dzień ukazywaliśmy swoje poetyckie próby, uwagi na aktualne tematy, ale przede wszystkim wielkie plany i chęć ich realizacji. 
W rzeczywistości pomysł na stworzenie grupy, takiej jaką dziś reprezentujemy- zrodził się w głowie Norberta i mojej na przełomie listopada i grudnia 2011 r. Te plany przebudziły się blisko rok później, po lekcjach języka polskiego. Natchnął nas Mickiewicz i jego "Dziady". Później też inni romantycy.

Dlaczego Filoveritas?
1.10.1817 roku, grupa sześciu studentów: Józef Jeżowski, Adam Mickiewicz, Onufry Pietraszewski, Erazm Poluszyński, Brunon Suchecki oraz Tomasz Zan - założyli Towarzystwo Filomatyczne. Z czasem grupa powiększyła się do 21 osób. Cele były proste: podejmowanie tematów naukowych, wzajemna pomoc edukacyjna, głoszenie uwag na temat przeczytanych książek, prezentacje własnych prób literackich. 
Zapach inteligencji i kultury wysokiej!
Czasy zmusiły Towarzystwo do działania w tajemnicy. Wykrytej niestety, po kilku latach aktywnej działalności. Osoby związane z organizacją zostały ukarane.
Filomaci i Filareci stali się naszą kolejną inspiracją. 

W ten sposób "Szlachta" ewoluowała i 23.10.2012 roku, oficjalnie powstało Towarzystwo Filoveritas, a razem z nim ten blog.
Przez rok, liczba członków z trzech, wzrosła do jedenastu. Poza tekstami, które w sumie opublikowało 7 osób, udało nam się zrealizować kilka innych planów, m.in: odegranie własnej interpretacji sceny więziennej, wspomnianych wcześniej 'Dziadów'. Poza wszystkimi członkami Towarzystwa, wzięły w niej udział też inne osoby, którym dziękujemy za zaangażowanie!

Dziękujemy portalowi zw.pl, który wspomaga nas praktycznie od samego początku! A także wszystkim czytelnikom, fanom i anty-fanom za cały rok aktywności! Jesteście motywacją do dalszego działania!

Z okazji naszych pierwszych urodzin ujawniamy garść statystyk.

- 3032 - największa liczba wyświetleń w ciągu miesiąca, marzec 2013

- Top 5 postów:

1. Komunizm rakiem ludzkości - wywiad z G. Braunem.
26.01.2013, 703 odsłony

2. Dwa koziołki, ruska ziemia, śląska gościnność, niemiecka szkoła, Wschowa.
5.12.2012, 530 odsłon

3. Po owocach ich czynów poznacie ich.
24.03.2013, 446 odsłon, REKORD KOMENTARZY: 33

4. Niemożliwe nie istnieje, czyli cień Wschowy w wielkim mieście.
17.03.2013, 443 odsłony

5. Renesans wschowskiej kolei. W wyobraźni...
4.01.2013, 397 odsłon

- 4482 - wejścia z portalu zw.pl

- Oglądalność według krajów: 


Polska
12089
Stany Zjednoczone
583
Niemcy
202
Wielka Brytania
102
Rosja
102
Ukraina
40
Francja
37
Holandia
34
Serbia
13
Indonezja
10

- 204 - liczba komentarzy


- 54 - liczba postów



czwartek, 19 września 2013

VI Festiwal Wokulskiego

W sobotnie popołudnie minionego weekendu, przy pomniku kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, można było poczuć klimaty rodem z XIX wieku. Po raz szósty, Warszawska Wyższa Szkoła Humanistyczna im. Bolesława Prusa, zorganizowała "Festiwal Wokulskiego". Trzygodzinny program imprezy, był bogaty w różnego rodzaju atrakcje, np: lekcja savoir vivre. Poza tym prezentacja tradycyjnych kreacji z ówczesnych czasów, czytanie najciekawszych fragmentów "Lalki" oraz mnóstwo ciekawostek związanych z Prusem, jego twórczością i życiem.
"W obliczu konkurenta, Henryka Sienkiewicza, Prus był niedoceniany. Jednak, w jednej kwestii go wyprzedził. Stał się pierwszym członkiem honorowym Warszawskiego Klubu Cyklistów. Ponoć był tak zawzięty i uparty, że nie słuchał niczyich porad, co do miejsca ćwiczeń. Mimo bolesnych upadków, na twardą powierzchnię, dzielnie wprawiał się w jeździe na bicyklu"- opowiadał przewodniczący WKC.
Po raz kolejny, gośćmi byli też założyciele warszawskiego "Klubu Pudla", razem z jednym ze swoich pupili. Odpowiedzieli oni na pytanie: "Czy Bolesław Prus lubił psy?". Pisarz uwielbiał te zwierzęta, więc znalazł dla nich miejsce w "Lalce". Ignacemu Rzeckiemu towarzyszył Ir, który był właśnie pudlem.
Poza częścią mówioną, zadbano także o część artystyczną. Oprawą muzyczną zajęła się Warszawska Kapela Zdzisława Patera z Chmielnej. Poza ubarwianiem przemówień, klimatycznymi przygrywkami, usłyszeliśmy ponadczasowe, polskie utwory: "U Cioci Na Imieninach", czy "Zimny Drań". Niepozorni, starsi panowie, okazali się być niezwykle żywotni, przez co rozruszali nieco ludzi. Siła gitary, kontrabasu i akordeonu jest wiecznie żywa! Tego popołudnia, rozbrzmiał też żeński wokal. Swoje umiejętności zaprezentowała Anna Grabińska-aktorka m.in. Teatru Muzycznego 'Roma' i 'Piwnicy pod Baranami' oraz absolwentka WWSH.
Ostatnim, a za razem najbardziej wyczekiwanym punktem programu była "Randka w Ciemno". W poszczególne role wcielili się wykładowcy uczelni, jedna ze studentek oraz wspomniana absolwentka.
Po udzieleniu odpowiedzi na trzy pytania, Wokulski wybrał tę damę, do której od zawsze najbardziej go ciągnęło. Mianowicie Izabelę Łęcką.

Co jakiś czas zadawano publiczności pytania dotyczące "Lalki". W nagrodę za poprawną odpowiedź, można było otrzymać drobne upominki. Specjalnie na tę okazję, wydrukowano także kilkadziesiąt egzemplarzy "Kurjera Warszawskiego", który rozszedł się błyskawicznie.

Mimo sporych utrudnień, związanych z protestami na ulicach Warszawy, udało się zrealizować znaczną część programu. Organizatorzy, już snują plany na kolejną edycję. Z pewnością, okaże się równie atrakcyjna, jak miniona.






















fot. blackthunder

środa, 18 września 2013

Dwa Oblicza


W naszym kraju strajki są już swego rodzaju tradycją. Zawsze znajdzie się powód, by namalować kilka dobitnych słów na prześcieradle i żywiołowo wykrzyczeć ideologiczne hasła. To całkiem dobra rzecz (w granicach rozsądku oczywiście!) . Chcecie walczyć o swoje, czujecie się skrzywdzeni przez rząd, macie potrzebę wyrażenia swojego zdania-droga wolna!
Rzeczywistość jest jednak przykra. Mentalność obywatela nie wpłynie na mentalność rządzącego. Prawdopodobieństwo, że premier poda się do dymisji, jest takie jak to, że nasi pogromcy San Marino zagrają w nadchodzących MŚ w Brazylii. Jednak, czy należy ustąpić? Być jak mieszczaństwo przedstawiane w 'Weselu' Wyspiańskiego? Czekać na cud, czy przeciwstawić się władzy pospolitym strajkiem? Idąc tokiem uległości, polscy piłkarze powinni oddać pozostałe spotkania walkowerem.
Mówi się, że życie jest niesprawiedliwe, Polacy uchodzą za narzekaczy, a nasz rząd jaki by nie był-będzie beznadziejny. "Zachlany-czerwony", "bogobojny-zacofany", obecnie "złodziejski-zakłamany". Zawsze ktoś będzie pokrzywdzony. A Mieszko przewraca się w grobie...
Widziałem protestujących na własne oczy, byli to ludzie w przeróżnym wieku. Koszulki 'Solidarności' przywdziały nawet dzieci, które sensu tego wszystkiego z pewnością jeszcze nie rozumieją.
W oczach związkowców było widać desperację, pragnienie zmian. Obraz tłumów zgromadzonych na Starym Mieście był imponujący. Wszędzie biało-czerwono, mnóstwo dziennikarzy i coś, ku motywacji. Serie patriotycznych pieśni, rozbrzmiewały z radiowego głośnika. "Żeby Polska, była Polską!"...
Sporo osób zgromadziło się też m.in. pod Pałacem Prezydenckim, pod TYM krzyżem.
Można powiedzieć, że związkowcy opanowali całe miasto. 
W związku z tym, co kryje się pod hasłem 'drugie oblicze'?
Strajki z punktu widzenia strony przeciwnej. Nie mam tu na myśli zwolenników rządu, wrogów 'Solidarności', czy krytyków obłudy pana Dudy (słusznej krytyki!) . Mieszkańcy Warszawy mieli prawo odczuć zniesmaczenie co do protestów. Śledząc tego typu wydarzenia w TV, w wygodnych kapciach, z gorącą herbatką, często nie zdajemy sobie sprawy z tego, jaka sytuacja panuje w takim miejscu. Sparaliżowany ruch, opóźnienia, zablokowany ulice. Uzyskałem informacje od kilku Warszawiaków, którzy mieli na co się skarżyć. Bo cóż zrobić, gdy przepada nam rozmowa o pracę, albo pies nie chce wyjść z domu, bo płoszą go strzelające race? 
Poza tym kwestia turystyki. Dla niektórych zagranicznych gości strajki będą czymś atrakcyjnym, ale większość zrezygnuje ze spaceru po Starym Mieście, widząc nadzwyczajne zgromadzenie policji. To nie Syria czy Egipt, ale dzisiejsze czasy mogą nasuwać wielu osobom przykry łańcuszek myśli: policja+miejsce, w którym przebywa mnóstwo ludzi=zamach/bomba/terroryzm?

Słuszność sprawy kontra życie stolicy. Ogłaszam remis. Jako związkowiec strajkowałbym, jako Warszawiak mówiłbym: 'nie!'. Jako warszawski związkowiec strajkowałbym. Jako turysta mówiłbym: 'nie!'.
Byłem tam zupełnie neutralny, w celu odczucia klimatu zamieszania na własnej skórze.

A śladami Mieszka poszedł Chrobry. Płaczą teraz nad tą Polską, jako nad bezradnym cielęciem konającym.












fot. Maria Wasiak & blackthunder

niedziela, 15 września 2013

Dzień Apokalipsy

Jakież to piękne! Nasza, kochana Minister Edukacji dała nam bonus. Dzień wakacji więcej! Pierwszy września był wspaniały. Kocham ten miesiąc, a dzięki Pani Krysi nareszcie mogłem celebrować jego początek od rana do niechcianego wieczora, który zbliżał się niebezpiecznie szybko.  Szara rzeczywistość wróciła i miażdżyła mnie od środka. Jestem dorosły, nikt nie stanie już w mej obronie, w walce z nieposłuszną koszulą. Którą wybrać? Ta za mała, ta za duża. W tej za zimno, w tej za gorąco. Na długi, czy na krótki? Czarna czy biała? Przecież trzeba dobrze wyglądać na zdjęciach. Zostałem sam, z bronią w ręku. Naparzam nią przez dobre piętnaście minut, korzystam z tajemnej wodnej strzelby. Ha! Wygrałem! Mój Bosch nie zawiódł!
To była z pewnością 1/4 tego, co każdego dnia przeżywa 3/4 polskich kobiet. Przeraża mnie fakt, że nie mogę im współczuć, bo dla nich przebieranki to hobby.
Opuszczając klimaty garderobiane...
Noc przed początkiem apokalipsy jest koszmarna. Obracam się z boku na bok, drażni mnie cisza, w której słyszę tylko bicie własnego serca.
To nigdy nie było tak irytujące! Poduszka nigdy nie była tak niekomfortowa. Zwariuję! Desperacko zaczynam liczyć owce. Powrót myślami do wakacji, w wysokich Pieninach. Do tych polan pachnących, do tych łąk zielonych, owczymi bobkami po brzegi zapełnionych. Do pól malowanych zbożem rozmaitem, gdzie bace wrzeszczą: "Śmigaj, jak masz kondychę!". Rymy się nie kleją - zasypiam...
Niechciany dźwięk budzika o szóstej Czterdzieści i Cztery, będzie teraz codziennie w bestialski sposób przypominał o szkole. Jeśli mógłbym znienawidzić którąś z ulubionych piosenek, to tylko z takiego powodu. Żeby tego uniknąć ustawiam jako alarm "Gangnam Style". Na to półrocze ten właśnie utwór otrzymał mało zaszczytny tytuł: "Tym Już Rzygam - Poziom Master". Pytam, ileż można słuchać tego kitajca?
Moja dobra rada - kładźcie budzik/telefon daleko i wybierajcie coś, czego zdzierżyć nie możecie. Wstaniecie szybciej, by wyłączyć to paskudztwo. Robię tak od lat, tak robię...
Opuszczając klimaty pobudkowe...    
Ostatnie minuty, ucałowanie stópki Jezuska, spoczęcie przed podróżą. Jestem gotowy, by wyjść.
"Matura" - jestem przygotowany na to, że ów słowo będzie w tym roku najczęściej używanym przez mych nauczycieli. Me serce śpiewa, dusza się raduje, bo wszyscy mówią "zakuwaj na maturę". Egzamin dojrzałości -  to brzmi dumnie!
Już kilka dni wcześniej rozkoszowałem się zapachem świeżutkiego repetytorium z matematyki. "Czy wszystko mam już kupione? Ach, przecież o nic nie muszę się martwić! Wszystko czego potrzebuję, znajdę z łatwością w szkolnej bibliotece. Za to dla dobra ogółu, jedną paczuszkę papieru do ksero mam obowiązek złożyć. Rodzice z pewnością się ucieszą, że zaoszczędzą na szkolnych wydatkach". 
Tak żałuję, że nie mogę wypowiedzieć tych słów. Wydawać by się mogło, że to po wakacjach można zbankrutować. Co mają rzec poszkodowane roczniki 95/96? Pierwsi nic używanego nie sprzedadzą, drudzy nic nie kupią. W związku z tym REWELACJA! Krysia to ma łeb. Dzięki reformie nie sprzedam podręczników, zyskam za to coś cenniejszego. Tysiące licealnych wspomnień zapisanych na kartach szkolnej pracy. Szczególnie bliskie mi zadanka z chemii i fizyki. Aż łza się w oku kręci.
Opuszczając klimaty handlowo - emocjonalne...
Z resztą - to wszystko nieistotne. Uczyć się zawsze trzeba, bo bez tego nie ma chleba. Szkoła już czyha, nikt nie umknie przed jej sądem! Komnata maturalna została otwarta - strzeżcie się miłośnicy leniwców.



fot. Maria Wasiak



grafika pochodzi ze strony http://ingliszkomon.blogspot.com.

poniedziałek, 9 września 2013

Wracamy!


Filoveritas wraca po wakacyjnej przerwie. To były dla nas 2 miesiące pełne doświadczeń i niezapomnianych przeżyć. Złapaliśmy oddech i jesteśmy gotowi, by na nowo szokować, intrygować i zachwycać.
Nasz blog zostanie podzielony na mniejsze oddziały tematyczne. Każdy blogger będzie odpowiedzialny za dany temat. Przypominamy, że Filoveritas to grupa ludzi o różnorodnych gustach, każdy z nas jest świadomy swych poglądów i racji. Działając jako całość identyfikujemy się jednak z różnorodnością poglądową, często wykluczającą się wzajemnie. 
Kilka artykułów z naszymi przemyśleniami, czeka już na swoje publikacje, a pomysłów wciąż przybywa.
Zachęcamy do aktywnych dyskusji!
Uderzamy z podwójną siłą!


Członkowie Towarzystwa.



sobota, 22 czerwca 2013

"Rzeź"

Oczekując na swoją upragnioną wizytę u stomatologa, zacząłem głęboko dumać nad tym, jak to jest, dzień w dzień poznawać mroczne tajemnice ludzkich zębów. Nie wspominając o wszelkich, dodatkowych smaczkach. Bo przecież trzeba wylać na siebie całą fiolkę perfum. Gorzej jeśli ktoś wierzy w to, że zęby i ich okolice muszą być na czczo. W tym momencie na mojej twarzy pojawił się grymas współczucia. Spokojnie siedzę, czekam, aż miłe panie w sterylnych maskach prześwidrują kły innych pacjentów. Ta straszna chwila zbliża się nieubłaganie. Zza enigmatycznych drzwi, słychać stukające narzędzia. A na samym końcu...bezlitosny postrach choro-zębnych dusz! Bo przecież każdy z nas kocha uczucie borowania. Jeszcze mogę uciec. Kolorowe, pierdołowate pisemka, z pewnością mnie nie zatrzymają. Radiowe hity męczą ośrodek słuchowy. A przecież to ma mnie zrelaksować. Nawałnica myśli sprawiła, że nie miałem już drogi ucieczki. W oczach mężczyzny, który opuszczał gabinet malował się strach. Dentystka-sadystka uśmiecha się złowieszczo. Już trzęsę się na fotelu, zlany potem... I całe perfumowanie cholera wzięła. Dalsza część tej historii jest zbyt drastyczna, bym mógł ją publikować. Dodam jedynie: opiłki zębów obijały się o mą twarz, krew bryzgała po ścianach, lecz najgorsze było to, że nawet z dowcipów, które opowiadała dentystka nie mogłem się śmiać, bo tylko krztusiłem się śliną...
Stomatologu! Ślubuję Ci, że opuszczam Cię dopóki próchnica nas nie połączy.
Tak mi dopomóż NFZ-cie, PTS-ie i Blend a Medzie!


środa, 20 marca 2013

ŻYCIE=SZTUKA



Od pewnego czasu zastanawia mnie jeden fakt. Gdzie są granice tworzenia i poznawania sztuki? Pomyślmy ile dzieł- mniejszych, większych, z sensem i bez sensu powstało na przestrzenie tysiącleci. Czy ludzki umysł i wyobraźnia są w stanie pojąć ile tego wszystkiego jest? Od prymitywnych malowideł w jaskiniach, poprzez rzeźby greckich bogów, pierwsze sztuki teatralne, "Treny" Kochanowskiego, kompozycje Beethoven`a, fotografie Josepha Nicéphore`a Niépcego, debiutancki album Beatlesów, aż po "Hobbita" w 3D. Nie wspominając o wszystkim co nie ujrzało światła dziennego. Ileż tego jest?
Świat sztuki rządzi się swoimi prawami. Artyści wychowują artystów, tak jak sportowcy sportowców. Co mnie jednak w tym wszystkim boli? Przecież sztuka jest wspaniała! Czym jednak jest wobec niej człowiek? "Vanitas vanitatum et omnia vanitas"...
Weźmy wszystkie cięższe brzmienia, które kiedykolwiek powstały. Od Deep Purple do Bring Me The Horizon. Zbierzmy wszystkie płyty, wszystkie utwory powstałe od końca lat 60-tych do dnia dzisiejszego. Ile czasu zajęłoby MI wysłuchanie całości? Musiałbym znaleźć jeszcze kawałek życia na inne gatunki, choćby po to by stwierdzić, że coś mi się nie podoba. Gdybym też wszystkiego tego nie wysłuchał, a możliwym by było, że jest tam coś co przypadnie mi do gustu, nie dawałoby mi to spokoju i myślałbym ciągle, że coś wspaniałego, zasypanego przez muzyczne śmiecie, zwyczajnie mnie omija. Mówię o samej muzyce-a gdzie miejsce na resztę?
Przykład subiektywny,, ale każdy może na tej zasadzie dojść do finalnego wniosku.
Życie jest krótsze, niż mogłoby się nam wydawać. Nieważne jak bardzo byśmy chcieli, jak bardzo byśmy się starali-nie jesteśmy w stanie dokładnie poznań świata sztuki. W takim razie, może lepiej pozostać na nią obojętnym? Dać sobie spokój z poznawaniem niemożliwego do poznania? Niepoznawanie niemożliwego do poznania jest i tak niemożliwe. Gdyż życie, jak i umieranie, same w sobie są sztuką. Zatem człowiek musi pogodzić się z tym, że sztuka ma nad nim nadzwyczajną władzę. Jednak, gdyby nie ludzie sztuka by nie istniała. My jesteśmy jej rodzicami.
Ludzkość jest skazana na sztukę, a sztuka jest skazana na ludzkość.

Od pewnego czasu zastanawia mnie jeden fakt. Gdzie są granice tworzenia i poznawania sztuki? Pomyślmy ile dzieł- mniejszych, większych, z sensem i bez sensu powstało na przestrzenie tysiącleci. Czy ludzki umysł i wyobraźnia są w stanie pojąć ile tego wszystkiego jest? Od prymitywnych malowideł w jaskiniach, poprzez rzeźby greckich bogów, pierwsze sztuki teatralne, "Treny" Kochanowskiego, kompozycje Beethoven`a, fotografie Josepha Nicéphore`a Niépcego, debiutancki album Beatlesów, aż po "Hobbita" w 3D. Nie wspominając o wszystkim co nie ujrzało światła dziennego. Ileż tego jest?
Świat sztuki rządzi się swoimi prawami. Artyści wychowują artystów, tak jak sportowcy sportowców. Co mnie jednak w tym wszystkim boli? Przecież sztuka jest wspaniała! Czym jednak jest wobec niej człowiek? "Vanitas vanitatum et omnia vanitas"...
Weźmy wszystkie cięższe brzmienia, które kiedykolwiek powstały. Od Deep Purple do Bring Me The Horizon. Zbierzmy wszystkie płyty, wszystkie utwory powstałe od końca lat 60-tych do dnia dzisiejszego. Ile czasu zajęłoby MI wysłuchanie całości? Musiałbym znaleźć jeszcze kawałek życia na inne gatunki, choćby po to by stwierdzić, że coś mi się nie podoba. Gdybym też wszystkiego tego nie wysłuchał, a możliwym by było, że jest tam coś co przypadnie mi do gustu, nie dawałoby mi to spokoju i myślałbym ciągle, że coś wspaniałego, zasypanego przez muzyczne śmiecie, zwyczajnie mnie omija. Mówię o samej muzyce-a gdzie miejsce na resztę?
Przykład subiektywny,, ale każdy może na tej zasadzie dojść do finalnego wniosku.
Życie jest krótsze, niż mogłoby się nam wydawać. Nieważne jak bardzo byśmy chcieli, jak bardzo byśmy się starali-nie jesteśmy w stanie dokładnie poznań świata sztuki. W takim razie, może lepiej pozostać na nią obojętnym? Dać sobie spokój z poznawaniem niemożliwego do poznania? Niepoznawanie niemożliwego do poznania jest i tak niemożliwe. Gdyż życie, jak i umieranie, same w sobie są sztuką. Zatem człowiek musi pogodzić się z tym, że sztuka ma nad nim nadzwyczajną władzę. Jednak, gdyby nie ludzie sztuka by nie istniała. My jesteśmy jej rodzicami.
Ludzkość jest skazana na sztukę, a sztuka jest skazana na ludzkość.






niedziela, 17 marca 2013

Niemożliwe nie istnieje, czyli cień Wschowy w wielkim mieście

Życie niewątpliwie często zaskakuje człowieka. Natrafiamy na rzeczy, o których istnieniu nie mielibyśmy pojęcia. Podczas pobytu w Warszawie, w zeszłoroczną zimę, spostrzegłem pewną reklamę. Nie pamiętam co to dokładnie było, gdyż moje oczy pochłonięte były jednym szczegółem. Napis: "ul. Wschowska w Warszawie" obserwowałem do samego końca, tak jakby nie mogło to do mnie dotrzeć.

Niby nic takiego, zwykły napis. Tylko dlaczego nazwano tę ulicę właśnie w ten sposób?
To mi nie dawało spokoju. Nie miałem wątpliwości, że nazwa pochodzi od naszej, kochanej mieściny. Jest jedna Wschowa na tym świecie. Dlaczego zdecydowano się na taki ruch?
Przyjrzałem się historycznym powiązaniom Miasta Królewskiego ze stolicą naszego kraju. O pomoc poprosiłem Michała Majera. Okazało się, że:
- w XVIII w. za czasów panowania Sasów, we Wschowie odbywały się zebrania Sejmu i Senatu,
- Wschowa, jako Miasto Królewskie, była niegdyś jednym z najważniejszych, polskich miast, a nawet (nieoficjalnie) drugą stolicą Polski,        
- ziemie naszego miasta stanowiły granice Księstwa Warszawskiego(powiat wschowski, znajdował się w departamencie poznańskim),
- Wschowianie walczyli w Sejmie o większe prawa mieszczan. 2.12.1789 roku w Warszawie odbyła się tzw Czarna Procesja. Przedstawiciele 141 Miast Królewskich (w tym Wschowy) ubrani na czarno, przemaszerowali ulicami miasta, docierając do miejsca obrad Sejmu Czteroletniego(Zamek Królewski). Królowi Stanisławowi Augustowi Poniatowskiemu wręczono wówczas petycję dotyczącą przyznania większych praw mieszczanom, Akcja ta zakończyła się powodzeniem(w roku 1791 prawo o miastach zostało uchwalone), jednak w wyniku Konfederacji Targowickiej, dwa lata później zniesiono je.
Za głównych organizatorów Czarnej Procesji uznaje się Hugona Kołłątaja i Jana Dekerta.
Zatem, jak widać coś jednak łączyło nas z Warszawą.
Pewnego dnia postanowiłem udać się w miejsce, które w pewnym sensie stało się dla mnie sentymentalnym. W minione ferie miałem na to mnóstwo czasu. Dotarłem na Wolę razem z Marysią. Ogarniała mnie bardzo przyjemna euforia. Doszliśmy na miejsce. Co ujrzeliśmy?
Cóż, droga zasypana śniegiem, ciągnąca się przez jakieś 100 m. Stara, zabytkowa kamienica naprzeciwko małego placu budowy-nowego budynku mieszkalnego. Dalej kilka innych budynków, prawdopodobnie przemysłowych, należących do firmy, której reklamę ujrzałem w centrum miasta.
Cicho, głucho, pusto-wszystko jakby zamarło. Przez cały ten czas, ani jedna osoba nie przeszła przez tę  ulicę. Nie jest ona szczególnie piękna, lecz nie mógłbym też nazwać ją brzydką. Jest niepozorna, ma swój urok, szczególnie dla osoby przywiązanej do Wschowy. Z jednej strony prowadzi do głównej drogi, a z drugiej kończy ją ślepa uliczka. Nie ma tam sklepów, atrakcji turystycznych czy jakiegoś centrum rozrywki. W rzeczywistości, dla przeciętnego człowieka nic specjalnego. Nad czym więc ja się tak rozdrabniam i rozczulam...Myślę, że to pewien zew mojego zżycia ze Wschową. W przedziwny sposób przejął mnie fakt, istnienia takiej ulicy w Warszawie. Po prostu czułem, że muszę tam pojechać. W Warszawie czuję się wybornie, bo mam osobiste powody by tak się tam czuć. Świadomość, że gdzieś w pobliżu jest namiastka mojego miasta stała się jednym z nich. Odnalezienie tego skrawka, w miejskim gąszczu sprawiło, że na mojej twarzy zagościł uśmiech. Nigdy przedtem nie poczułem się aż tak dumny z bycia Wschowianinem, a dumny z tego jestem całe życie.

               

czwartek, 7 lutego 2013

Po prostu ARTYZM


                                                  

Mniej lub bardziej znana postać z naszego regionu. Od najmłodszych lat zajmuje się sztuką (głównie malarstwem). Ma za sobą kilka wystaw autorskich, zorganizowanych na terenie powiatów wschowskiego i leszczyńskiego, liczne sukcesy w konkursach plastycznych oraz kilkadziesiąt stworzonych obrazów. O sobie i sztuce, opowiada Natalia Matysek.


Na rozgrzewkę opowiedz, skąd wzięło się u Ciebie zamiłowanie do sztuki ?

- Na początku były...kółka. Tak, wszędzie gdzie było to możliwe rysowałam koła. Wszystkie kartki mych bloków rysunkowych, które kupowała mi mama, były zapełnione okręgami, niczym futurystyczne pola. Sądzę, ze w wieku dwóch lat czułam, że sztuka polega na ideałach, zatem w logicznym rozumieniu, intrygującą inspiracją stały się dla mnie koła. Ale głębszego sensu zapewne to nie miało.

Kiedy po raz pierwszy poczułaś, że Twoja praca i wysiłek nie idą na marne ?

 - Och!kiedy to było...Jestem pewna, że to nie był moment srogich krytyk mojego dziadka, to była bardziej motywacja. Możliwe, ze takim momentem było otrzymanie mojej pierwszej nagrody, przed uczęszczaniem do przedszkola, czyli w wieku pięciu lat. Pamiętam, że była to praca dotycząca wymarzonych wakacji, a konkurs był organizowany przez Dziecięcą Bibliotekę Publiczną. Dostałam wtedy piórnik. Ha ! Jeszcze gdzieś w szafce leżą jego cząstki.     

Wierzysz w to, że człowiek ma do czegoś wrodzony talent, czy jest to jedynie kwestia wyćwiczenia ?
 - Wierzę w talent, jak najbardziej. Stwierdzenie, że należy go pielęgnować jest w porządku, lecz często podlega naiwnej interpretacji. Otóż, najpierw musimy znaleźć w sobie to Coś, co motywuje nas do samodoskonalenia i uchyla nam bramę do Tajemniczego Ogrodu. Następnie jest praca, nie musi być ciężka, bardziej utwierdzam się w tym, że ma być długa, a my musimy być wytrwałymi wojownikami. Nie można zostać pisarzem ot tak ! I nawet ciężka praca nie pomoże. Jeśli się nie nadajesz do czegoś, to tego nie rób

Jak było z Tobą ? I jak Twoim zdaniem jest w dziedzinach, które są Tobie najbliższe : malarstwie, rysunku, fotografii, grafice warsztatowej ?

 - Tak jak wspomniałam w poprzedniej odpowiedzi, to poczucie i zaznanie danej dziedziny napędza dalszą przyjaźń z nią. Może być krótkotrwała i wtedy wiemy, że nie była tą prawdziwą. Może być również odwrotnie. Wtedy zaczyna się przygoda życiowa, szaleństwo z fantazją i zew artyzmu ! Pojawia się wieczny niedosyt twórczy, chce się więcej obrazów, więcej działania i zaspokojenia potrzeby estetycznej. Ja taką przygodę rozpoczęłam formalnie w naszym starym Domu kultury. Byłam pięcioletnią dziewczynką w kasztanowych włosach, z kapeluszem na głowie. Tak mnie widziało całe zgromadzenie koła artystycznego, na które zaprowadziła mnie mama.

Celowo nie wspomniałem o decoupage...na czym to właściwie polega ?

 - Hmmm...może zacznę od tego, że tworzę również biżuterię i właśnie decoupage, to jedna z technik, którą się tutaj wykorzystuje. Decoupage to z języka francuskiego słowo oznaczające wycinanie. Każdy przedmiot wykonany z drewna lub kartonu możemy ozdobić za pomocą wyklejania wzorów z cienkiego papieru. Na koniec lakierujemy i uzyskujemy bardzo ciekawy efekt. Ja jednak jestem bardziej przywiązana do tradycyjnego malowania.

Traktujesz to jako sposób na zarobek, czy bardziej jako hobby ?

 - Samo tworzenie biżuterii sprawia mi przyjemność, a noszenie jej jeszcze większą radość. Cieszę się, gdy widzę niewiasty, które dopełniają swój ubiór, zakładając kolczyki ode mnie. Natomiast jeśli chodzi o zarobek, to nie będę oszukiwać, iż pieniądze są mi niezbędne do kupienia na przykład farb, które nie są tanim narzędziem. Dlatego drobny fundusz kolczykowy jest dobrym elementem zarobkowym.


Co Twoim zdaniem cechuje dobrego artystę ?

 - Dobry artysta musi być szczerym partnerem dla sztuki i bronić swej koncepcji do końca, nawet jeśli odbiorca rzuca w nią pomidorami. Ale chyba najważniejsze jest to, żeby potrafił wprowadzić  oglądającego w stan hipnozy i poprowadzić go ścieżkami wyjętymi ze świata fantasy. A ! Musi umieć tworzyć z wyobraźni. Nie cierpię kopistów.

Podziel się z nami swymi inspiracjami. Jak wielki mają one wpływ na to co tworzysz ?

 - O ! To jest dobre pytanie ! Moje inspiracje spotykam codziennie. Dzień w dzień zderzam się z, dosłownie chwilą olśnienia, która się ciągle rozmywa, wyostrza i przekształca. Lecz moją inspiracją od serca, jest świat fantasy, połączony z surrealizmem, secesją i gotykiem. Uwielbiam motywy mitologii skandynawskiej. Natchnienia daje mi moje życie, podróże i przecieranie leśnych szlaków. Inspirująca jest dla mnie zima i mroźne powietrze, które kojarzą mi się z krystaliczną muzyką natury. Często sięgam do wspomnień o motywach okrutnego naturalizmu i wplatam je do moich prac.

Odchodzisz nieco od klasycznych motywów i tworzysz własną wizję sztuki...Zatem, jakie tematy poruszasz w swych dziełach ?

 - Klasyka zawsze będzie dla mnie wzorcem. Natomiast w pewnym momencie pojawia się pytanie czy warto ją naśladować. Sądzę, że trzeba ją mieć jedynie na uwadze, naśladownictwo do niczego nie prowadzi. Odwaga w sztuce, eksperymenty i zawirowania są bardziej pouczające. Bez skrajności oczywiście ! Nie jestem zwolenniczką formizmu i plastikowego futuryzmu lub popartu. Uwielbiam tworzyć portrety pojęć abstrakcyjnych i dawać im ludzkie twarze. Wtedy odbiorca może utożsamiać się z każdą z nich i zrozumieć kompozycję.


Czym jest Królestwo Wiecznego Lodu ? W jaki sposób się zrodziło ?

 - < śmiech > Królestwo Wiecznego Lodu tkwiło mi w głowie od dawna, lecz ujrzało światło dzienne, gdy w liceum, wraz z moją przyjaciółką zaczęłyśmy na niezwykle interesujących lekcjach matematyki, pisać „ Pamiętnik Królestwa ”. Ja miałam Królestwo Wiecznego Lodu, ona Dark Kingdom. Wszystko przez to, że chyba każdy człowiek potrzebuje w pewien sposób poczucia odrębności Swojego Lepszego Świata. Tam było pięknie, tak jak sobie wymarzyłam. Mogłam kierować swym życiem w doskonały sposób, przewidywać przyszłość i rozmawiać ze swymi częściami świadomości. Główna koncepcja pamiętników była taka, że prowadzenie życia na wielu poziomach, w innych wymiarach jest możliwe. Po czterech latach spisywania spostrzeżeń związanych ze świadomością osadzoną w Lodowym Królestwie i przygód na Ziemskim Padole, stwierdzam że mam solidne podstawy do napisania książki. To taki okrojony skrót planu, ale mam nadzieję, że kiedyś powstanie to, co sobie wymarzyłam.


Co jest najtrudniejsze w byciu artystą ?

 - Dla artysty wszystko jest możliwe i wydaje się być proste. Ale jednego artysta nie jest w stanie przeskoczyć...melancholii. Ona często opanowuje umysł, prowadzi do poczucia beznadziejności i nareszcie do depresyjnego stanu. Przynajmniej raz na dwa lata taki kryzys się pojawia. Lecz później, następuje eksplozja żywotności i chęć tworzenia. I tak w kółko.


Nie da się ukryć, że jesteś dość charakterystyczną pod względem wyglądu zewnętrznego osobą. Czy myślisz, ze to istotne w byciu artystą ?

 - „ Ruda, ależ ty masz te włosy...”. Za to nienawidzę moich włosów, łatwy cel dla snajpera. Żartuję oczywiście < śmiech >, są takie i tyle. Jeśli chodzi o stroje, to moja wielka pasja, z którą wiążę w pewien sposób przyszłość. Lubie projektować, szyć, przerabiać.  Bez tego czuję się jałowa. Moje pomysły są często dziwne, ale widocznie tak musi być, taką mam potrzebę. Uważam, że strój mówi o człowieku bardzo dużo i fantazja, która wypływa na wierzch jest bardzo ważna w życiu artysty.

A jak jest z Tobą ? Czy nie masz wrażenia, że jesteś bardziej znana z wyglądu, niż z dzieł podpisanych Twoim nazwiskiem ?

 - Powiem krótko. Mało osób interesuje się sztuką, w porównaniu do tych, którzy interesują się jak kto wygląda i w co jest ubrany. To naturalne zjawisko.

Jakie są Twoje plany na przyszłość ? Masz zamiar żyć ze sztuki ?

 - Zdecydowanie tak ! Muszę żyć ze sztuki, bo do niczego innego się nie nadaję. Mam zamiar projektować ubiory, głównie teatralne, ale również użytkowe. Będę nadal malować. Mam nadzieję, że kiedyś spadnie mi z nieba moja wymarzona pracownia i drewniany domek w lesie.


Kiedy następna wystawa ? Masz może jakąś wizję, czy pomysł na jej temat ?

 - Następna wystawa odbędzie się, gdy uzbieram kolejną serię prac. Będzie to następna odsłona grafik o Królestwie Wiecznego Lodu.

Tworzysz już przez jakieś 15 lat. To ładny kawałek czasu. Czy masz jakąś dobrą radę, lub receptę na sukces w artyzmie, dla młodszych ?

 - Najlepszą radą ode mnie, może być to, by robić co się chce i jak się  chce, byle nie wchodzić do cudzego ogrodu i nie przesadzać krzaczków, gdyż każdy ogrodnik ma swój sposób na pielęgnację swojej roślinności.

Czy uważasz, że do tworzenia potrzebne jest natchnienie ? Bez tego się nie obejdzie ?

 - Bez natchnienia się nie obejdzie. To jest ochota do tworzenia, a przecież przymusem i siłą, nikt niczego nie wykreuje, by mu dało satysfakcję i zadowolenie.

Co sądzisz o tzw : sztuce dla sztuki ? Akceptujesz czy krytykujesz ?

 - Och! Jasne, że krytykuję! Już wcześniej wspominałam o niechęci do kopistów. To idealny przykład sztuki dla sztuki. Tak jak rysowanie portretów na zamówienie, oczywiście ze zdjęcia i zakratkowaną kartką, by wyliczyć w której ma być oko, a w której nos. Stanowcze NIE !!


Gdzie można obejrzeć Twoje dzieła ? Rozumiem, że Internet pomaga Ci w promowaniu własnej marki jaką jest EternalMist ?

 - Owszem, mam kilka prac zamieszczonych w Internecie, ale nie uważam, że to jest najlepszy sposób na ich prezentację. Moje prace można obejrzeć na wystawach, w moim domu, lub domostwach kupców. EternalMist, to marka bez marki, to początek formalności, która jest niezbędna do założenia własnej firmy.

Na koniec powiedz coś od siebie. Co Ci w duszy gra ?

 - Przewróciło się - niech leży...Jak ma być, tak będzie, ale należy pamiętać, że los jest przebiegły. Chociaż...ja wiem, że można go przechytrzyć!