wtorek, 21 sierpnia 2018

Tak się da


Wtedy jeszcze nie wiedziałem, czy zrobił to celowo. Wiedziałem, widząc płaczącego Mo, że ten rok nie będzie naszym rokiem, że Kijów stanie się pamiątką cierpienia. Cierpiałem, kiedy  Egipski Król opuszczał boisko. Traciłem wiarę. Resztka nadziei i wdzięczności pozwiliła mi, wraz z tysiącami innych kibiców, sprawić, że w stolicy Ukrainy unosiła się pieśń Mo Salah the Egyptian King.
Zrobił to celowo. Kapitan drużyny, na której herbie do niedawna widniał symbol chrześcijaństwa z premedytacją uszkodził przeciwnika, którego umiejętnościom sportowym nie był w stanie sprostać. Przedstawiciel kultury łacińskiej, chrześcijańskiej, barbarzyńsko zniszczył marzenia nigdy nie kłamiącego muzułmanina. Nienawidziłem Ramosa. Nie pomyślałem jednak, że jest to chrześcijańskie uderzenie w religię Proroka. Nie czułem się, będąc katolikiem, współsprawcą bestialskiego czynu kapitana Realu. Cierpiałem razem z Salahem. Przypisanie mi jakiegokolwiek związku z boiskowym bandytą uznałbym za ignorancję.
***
Satanizm traktuje się jak chrześcijaństwo pisał Rafał Klan, przypisując odpowiedzialność za czyny kilku osób całej społeczności katolickiej. Ostro, być może z przesadą, redaktor naczelny zw.pl zmieszał wschowskich katolików z błotem. Nie oszczędził młodych ludzi, nie oszczędził kapłanów. Zarzucił katolikom satanizm, egoizm, brak miłości i tchórzostwo, dodając, że nie można należycie świętować Uwielbienia Jezusa, kiedy poza aktami kultu religijnego jest się złym człowiekiem, że tak się nie da. Cóż, Klan okazał całkowity brak znajomości polskiego katolicyzmu. Ignorancja na poziomie wierzącego nie potrafiącego wymienić w odpowiedniej kolejności wszystkich okresów liturgicznych, albo nie znającego różnicy między świętem a uroczystością.
Ja na wschowską duchowość spoglądam zgoła inaczej. Parafia św. Jadwigi Królowej była dla mnie jak rodzina. Rozwijając siebie jako chrześcijanina nie obserwowałem, ani nie oceniałem współwyznawców. Było dla mnie obojętne, czy radna czytająca w Wielką Sobotę fragment Księgi Wyjścia, poza świątynią zachowuje się godnie. Wpływ kościoła na kształtowanie relacji społecznych nie interesował mnie, tym bardziej związek katolicyzmu z polityką. Pewnym wyjątkiem jest dziwne zachowanie Krzyśka Owoca, jednak był to mało znaczący incydent. Przynajmniej dla mnie, dla Krzyśka było to pogrzebanie szans na zostanie burmistrzem Wschowy.
Byłem kapitanem drużyny, która wygrała piłkarski turniej w Paradyżu, byłem też prezesem ministrantów, byłem ceremoniarzem podczas Tridum, byłem animatorem na pielgrzymce, byłem żołnierzem rzymskim przybijającycm Jezusa do krzyża i byłem też samym Jezusem. Byłem jednostką, której życie nierozerwanie było splecione z istnieniem parafii. Katolicyzm wolny od zagrożeń.
W niewielkiej społeczności rozwijasz swojego ducha, poznajesz kim była Miriam, do czego służy monstrancja, jaka jest różnica między świętym a błogosławionym, albo kto napisał Pieśni nad Pieśniami, porównując kobiece piersi do bliźniąt gazeli. I częściowo ukształtowany, z dość dobrym poznaniem wyznawanej religii, opuściłem rodzinną parafię, przynajmniej na 5 lat, zawsze jednak wobec kapłanów i współparafian odczuwając ogromną wdzięczność. Bez nich moje życie nie stanowiłoby pasma sukcesów.

We Wrocławiu mieszkałem w kilku różnych miejscach, uczęszczałem do wielu kościołów, by odnaleźć najlepiej mi odpowiadający. Przez pewien czas służyłem nawet w katedrze, wyobrażając sobie wcześniej, że będę uczestniczył w wielu pięknych liturgiach. Trochę się rozczarowałem. Rozczarowałem się też katolicyzmem, a raczej pewną jego odmianą.
We Wschowie, na niedzielne liturgię nie uczęszczałem do świątyni, w której niedyś Kazimierz Wielki brał ślub. Nie słuchałem zatem kazań księdza-polityka. Raczej w niewielkiej, drewnianej kaplicy słuchałem o tym, dlaczego od katolika nie należy wymagać tolerncji, która jest zbyt nisko postawioną poprzeczką. Od katolika należy wymagać miłości. Nie tylko wobec przyjaciół. Tolerować wrogów to za mało. Katolik wrogów powinien miłować. Myślałem, że słowa mojego proboszcza są słowami Kościoła. Jak to często zdarza się młodym ludziom – pomyliłem się.

Podział na katolików i tych złych był w kazaniach niskiej jakości merytorycznej często zarysowany zbyt radykalnie. Narodowe i antyunieuropejskie treści poruszane zbyt często. Modlitwy dewotek o naprawę narodu polskiego, których targetem byli „nieprawicowi” Polacy zbyt intensywne. Przedstawianie Boga jako okrutnego sędziego zbyt trudne do zaakceptowania.
Oprócz śpiewania kolęd podczas rorat, włączania pieśni religijnych w trakcie liturgii
z magnetofonu, czy permanentnego braku służby liturgicznej, najbardziej bolał mnie romans wielu księży z ideologią, która poprzez odbieranie praw i wolności człowieka narusza nadaną przez Boga (dla redaktora Klana przez Naturę) przyrodzoną, niezbywalną i niepodzielną godność człowieka. Zachęcanie księży do spotkań z politykami reprezentującymi doktrynę, aksjologicznie odmienną od nauki Galilejczyka, promowanie wydarzeń mających być manifstem poparcia dla wrogów wolności, krytykowanie z ambony papieża Franciszka, czy zbierani podpisów pod ustawami naruszającymi zasady demokratycznego państwa prawa, nie powinno pozostać niezauważone. Brak zdecydowanej reakcji ze strony Konferencji Episkopatu sprawił, że jesteśmy świadkami narodzin polskiego katolicyzmu, który w małej, drewnianej kapliczce był mi całkowicie nie znany.
Oczywiście, wśród najważniejszych polskich biskupów są jednostki potępiające życzenie papieżowi śmierci, apelujące o przyjmowanie uchodźców, czy nie zgadzające się na rozkwitający nad Wisłą nacjonalizm. Jest ich jednak zbyt niewielu lub zbyt cicho wypowiadają swoje zdanie. Brakuje być może takiego Mikołaja Trąby, który apelując do króla o nie wycofywanie wojsk spod Malborka potrafił płakać i krzyczeć, którego postać po sześciuset latach potrafi fascynować.
Wśród wrocławskich kościołów, w których jest ten sam Bóg, działają także bracia Dominikanie. Jedna z najbardziej popularnych wspólnot, zwłaszcza wśród młodych ludzi. Świetnie przygotowani merytorycznie księża, piękne liturgie, rewelacyjna służba liturgiczna i roraty, piękniejsze nawet niż w małej drewnianej kapliczce. Świątynia wyjątkowa, której gospodarze tłumaczą dlaczego od katolika nie należy wymagać tolerncji, która jest zbyt nisko postawioną poprzeczką. Od katolika należy wymagać miłości. Nie tylko wobec przyjaciół. Tolerować wrogów to za mało. Katolik wrogów powinien miłować. Świątynia, w której Dominikanie ubolewają nad współczesnym polskim kościołem, w którym papież Franciszek jest nazywany – jak Jezus – niewygodnym prorokiem, który przynosi naukę o miłości, dla ludzi bez miłości nie do przyjęcia. To właśnie spadkobiercy inwizycji, kontynuatorzy zakonu, będącego zapleczem intelektualnym kościoła pozwalają mi spojrzeć na katolicyzm tak, jak kiedyś patrzyłem, gdy wstawałem o 6.00, żeby przed szkołą przyjść na służenie. Wspominając apostoła Tomasza nie obwiniają go, ale widzą w nim dobrą postawę współczesnego katolika, inteligentnego, nie łatwowiernego, szukającego prawdy. A kiedy wspominają naukę Chrystusa, który poleca budować świat oparty na miłości i zestawią to ze współczesnym obrazem polskiego katolika to widzą sklep. Sklep z piękną witryną, na którego zapleczu nie ma nic.
I tutaj, panie Rafale, chciałbym uświadomić, jak bardzo jest Pan w błędzie twierdząc, że tak się nie da. Stowrzyliśmy w Polsce katolika formalnego, nie myślącego zbytnio o Ewangelii, który życie za wiarę oddałby w trakcie pijackich kłótni przy stole, a dla którego praktykowanie religijne kończy się na niedzielnej wizycie w kościele. Katolika który poza formalnym byciem katolikiem nie zachowuje nauki materialnej, istoty katolicyzmu. I w swoim życiu, będącym sklepem z piękną witryną, za którą nie ma nic interesującego, wraz z milionami współbraci żyje sobie całkiem nieźle, gardząc tymi, których wystawa wygląda mniej okazale, nie interesując zupełnie się tym, co jest w środku. To jest problem.
I jest to też przyczyna. W tym samym kościele jedni ludzie uczą się miłości, a inni krzycząc Bóg Honor Ojczyzna, po chwili przechodzą do życzenia śmierci wrogom ojczyzny. I skutkiem tego, ten sam katolik, jedzący rano ciało Chrystusa, po południu rzuca niesprawdzone, być może fałszywe, oskarżenia przeciwko przewodniczącej ważnego dla lokalnej społeczności organu kolegialnego. Panie Rafale, tak się da. Niezależnie od tego, czy przewodnicząca rady miasta jest na tyle silna, że przetrwa tę próbę bez szwanku, czy będzie to trudne wyzwanie dla niej i jej rodziny, ja należę do tego samego Kościoła, co ludzie, których zachowaniem się brzydzę. Jednak nie znajduję w sobie żadnej winy.
***

Czy z Mo Salahem Liverpool sięgnąłby po szósty Puchar Europy? Być może. Czy jest możliwe nie wracanie myślami do wydarzeń z Kijowa? Nie, kiedy badania potwierdziły, że Karius popełniając dwa koszmarne błędy nie był sobą. Ten sam Ramos, przedstawiciel kultury chrześcijańskiej, obywatel narodu, który zaniósł katolicyzm za ocean, przy wyniku remisowym, w swoim stylu, niezauważony przez sędziego, uderzył łokciem w skroń, celowo, bramkarza Liverpoolu. W trakcie meczu Loris nie wiedział, że ma wstrzął mózgu, zachowywał się jednak jak pijany. My nie wiedzieliśmy, że to nie jego wina, że to nie on zabrał nam marzenia. Karius, potomek narodu nazistów, poetów i filozofów miał tyle odwagi, że wyszedł z szatni, stanął przed kibicami i przeprosił. Płakał Karius. Płakaliśmy my i śpiewaliśmy You’ll never walk alone. Następnie się zaczęło. Był pośmiewiskiem całego świata. Gdy najlepsi na świecie lekarze zabrali głos i wytłumaczli, że to wstrząs mózgu, nikt Kariusa nie przeprosił. W jego obronie stanął Jurgen Klopp, stanęła też Mia Khalifa. Tak, Karius miał wstrzął mózgu spowodowany faulem Ramosa. Kapitan Realu Madryt zaprzeczył wszelkim zasadom piłki nożnej, idol milionów dzieciaków dał przykład zła w najohydniejszej swojej postaci. Dzisiaj Karius jest wrakiem człowieka, zniszczony psychicznie, kilka miesięcy po finale wciąż się nie pozbierał i nikt nie wie, czy to nastąpi. Zawsze, w każdym momencie swojej kariery będzie pamiętał o wydarzeniach z Kijowa. Ramos nie dostał nawet żółtej kartki, nie został odgwizdany faul, nie przeprosił. Cieszył się zwycięstem i cieszy się kolejnym trofeum.
Tak jak sportowiec może zaprzeczyć całej istocie sportu, tak katolik Ewangelii. I nikogo dzisiaj to nie dziwi. Akceptujemy to. Ramos jest idolem milionów chłopców. Niemoralny katolik, chlubą dla dewotek. Panie Rafale, tak się da.

A kiedy dwóch chłopaków skrywało dłonie w rękach, płacząc po jednym z najsmutniejszych doświadczeń swojego młodego jeszcze życia, podszedł do nich ubrany w białą koszulkę Hiszpan. Próbował pocieszyć, tak jak dziesiątki ludzi wcześniej. Przeprosił za Ramosa, pogratulował pięknej gry i przyniósł piwo. Chłopcy odkryli czerwone od płaczu twarze, chwycili podarunek i łamiącym się głosem podziękowali. Tylko tyle byli w stanie powiedzieć. Hiszpan mówił długo, angielskim z dziwnym akcentem. Wyraźnie zabrzmiały jednak słowa o nadziei. Macie Mane, Salaha, Firmo, dojdziedzie na szczyt. Przed Wami piękny okres. Jesteście wielcy. Jesteście wspaniałymi kibicami. Macie Jurgena Kloppa. Zobaczycie złote niebo i usłyszycie słodką pieśń skowronka.
To miało sens. Wierzyłem.

A gdyby dwóch mężczyzn spoglądało na dzieje Wschowy i płakało nad losem Wschowian, czy ktoś przyniósłbym im piwo? I pocieszył mówiąc, że niszczycielska samorządność siła, plująca na wolność i godność człowieka, a reklamująca się męką Chrystusa, we Wschowie zostanie pokonana?