piątek, 4 stycznia 2013

Renesans wschowskiej kolei. W wyobraźni...

Ujrzałem lokomotywy chylące się ku upadkowi, wagony z powyłamywanymi drzwiami, dworce obracające się w ruinę. Nie było żadnej całej szyby. Wszedłem do środka, kolejka ku jedynej czynnej kasie była długa. Nabyłem bilet. Pobiegłem na peron. Po drodze przechodziłem przez ciemne tunele przypominające powojenne bunkry. Dookoła, na każdej ścianie, na suficie, na ledwo trzymającej się poręczy, wszędzie tylko dwie litery „JP”. Cóż oznacza ten skrót, że jest tak powszechny na polskiej kolei?  Pociąg miał spóźnienie, czekałem 2 godziny. Nadjechał. Zmarznięty i cały od śniegu wszedłem, zamknąłem drzwi. Udałem się do najbliższego przedziału. Usiadłem. Byłem sam. Miałem być na miejscu o 16.00, kiedy odjeżdżałem była 17.00. Płaciłem za godzinę jazdy. Niestety nie poinformował mnie nikt, że istnieje promocja, w której to jadę dwa razy dłużej. Płacić za godzinę, jechać dwie – całkiem dobry interes. Siedziałem  w wagonie po ciemku, światło w pociągu nie działało. W Japonii jest restauracja, w której ludzie jedzą w całkowitej ciemności, a kelnerzy chodzą z noktowizorami. Miła niespodzianka. Było zimno, grzejniki nie działały - kolejna  atrakcja, nie często zdarza mi się zmarznąć. Nikt nie rozdawał ulotek, na bilecie nie  było to nigdzie napisane, a tutaj takie ciekawe rzeczy się dzieją. Wszedł konduktor, uprzejmie się przywitał i poprosił mnie o ukazanie biletu. Uczyniłem tak. Podziękował i odszedł. Wysiadłem z pociągu. Nogi miałem tak skostniałe, że ciężko mi było się w ogóle poruszać. Okrążyła mnie zgraja Cyganów. Podarowałem im kilka monet, by dali mi spokój. Kiedy odszedłem zorientowałem się, że nie mam zegarka. Cyganów już nie było. A może byli to Rumuni? Na ludziach się nie znam. Była godzina 19.00. Babcia czekała na mnie od 16.00. Myślałem, że zamarzła, ale kiedy ją szturchnąłem, ocknęła się i z całej siły mnie przytuliła krzycząc: „Dzięki Bogu! Ty żyjesz”
Obudziłem się. Sen miałem naprawdę dziwny. Zapakowałem się w mały plecak, w końcu jadę tylko na 2 dni. Pożegnałem się z mamą i spokojnym krokiem poszedłem w kierunku dworca kolejowego. Po drodze spotkałem sąsiadkę i zamieniłem z nią kilka słów. Dzień był piękny. Mimo, że był grudzień słońce mocno świeciło odbijając swój blask od płatków śniegu leżących na ziemi. Przeszedłem przez park i kiedy minąłem ostatnie drzewo i wszedłem na małe wzgórze ujrzałem dworcową wieże. Ile razy na nią patrzę, wciąż jestem pełen podziwu. Gruby, ciemny kamień rósł w górę niczym pęd bambusa. Nazywaliśmy tę wieże Isengardem
   
Na górze palił się wieczny płomień, symbolizujący poległych w walce o wolność. Nie wiedziałem jednak o jaką wolność. Nasi dziadkowie walczyli o niepodległość kraju, o granicę, wypędzili z naszej ziemi okupanta. Nasi ojcowie walczyli z komunistami, chcieli suwerennej ojczyzny. A my? My walczymy o prawa gejów i lesbijek. Jednak wszyscy wolnością nazywamy cel naszej walki. Chyba nawet najstarsi górale do końca nie wiedzieli co ten płomień symbolizował. Od miejsca do którego zmierzałem dzieliła mnie tylko ulica. Kiedy znalazłem się na dworcu jeszcze raz spojrzałem na wieże. Była naprawdę niesamowita. Wszedłem do budynku z ciemnej cegły, by zakupić bilet. W środku było dużo ludzi, ale na szczęście wszystkie kasy były czynne. Było ich 18, więc praktycznie bez czekania zakupiłem bilet. Rozejrzałem się jeszcze raz po wnętrzu budynku. Też było na co patrzeć. Dookoła na ścianach wisiały portrety królów na czerwonym tle, co w połączeniu z granatową ścianą dawało rewelacyjny efekt. Pod portretami wisiały tabliczki opiewające wspaniałe czyny władców. Do przyjazdu pociągu miałem 20 minut, więc poszedłem zakupić jakiś napój. Ukazałem legitymację i za symboliczną kwotę otrzymałem wodę entów. Nie jest to prawdziwy napój, jaki piją drzewce (może dlatego, że nie istnieją), nikt po jego wypiciu nie stał się większy, ale ma naprawdę dobry smak. Zajrzałem jeszcze do drzwi obok, w których mieściła się poczekalnia. Były tam 4 komputery, duży telewizor, stół bilardowy, stoliki z rozłożonymi szachami. Zazwyczaj jest tam mało osób, jednak dzisiaj ta sala była pełna. W  końcu skoro jest  to stworzone dla czekających na pociąg, czemu mieliby nie korzystać? Wyszedłem na zewnątrz i udałem się podziemnym tunelem na peron.
Po drodze minąłem pusty plac zabaw. W zimę nigdy nie ma tutaj żadnego dziecka, natomiast latem jest ich cała chmara. Zapewne wszyscy bawią się w podziemnym wesołym miasteczku, albo grają w piłkę na jednej z pobliskich sal sportowych, kiedy rodzice siedzą w saunie, lub pływają na olimpijskim basenie. Dla dzieci jest brodzik, ale zazwyczaj nikogo w nim nie ma, chyba dzieci wolą plac zabaw. Znam ludzi, którzy idą rano na dworzec, kupują bilet na wieczorny pociąg i cały dzień korzystają z atrakcji dla czekających. Ciekawy sposób spędzania wolnego czasu. Jednak ja nie mam na to wszystko czasu – jestem uczniem liceum.
Przechodząc przez tunel znów zwróciłem swoją uwagę na widniejące na ścianie graffiti. Miasto co jakiś czas organizuję konkurs na najlepszy obraz namalowany sprayem widniejący w podziemiach dworca. Artysta, który spłodził to dzieło musiał się naprawdę wiele namęczyć. Ściana ma wysokość 3m, a długość 30m, a wszystko było pomalowane. Była to scenka pokazująca różne zwierzęta w chwili kopulacji.
Kiedy znalazłem się już na peronie usiadłem wygodnie na miękkim fotelu czekając na pociąg. Jednak po kilku sekundach musiałem wstać. Pociąg przyjechał punktualnie. Drzwi otworzyły się same, z podłogi wysunęły się schodki po których wszedłem do wagony. Nie miałem ze sobą żadnej torby, więc rączka pomagająca wnosić bagaże pozostała na swoim miejscu. Udałem się do najbliższego przedziału i w samotności zająłem wygodne miejsce. Nie przepadam za ludźmi, dlatego podczas jazdy pociągiem cały czas spędzam sam. Nie wschodzę do wagonów z kasynem, restauracją, stołem do bilardy, czy pracownią chemiczną. Komputer przymocowany do ściany w moim wagonie w zupełności mi wystarcza. Ewentualnie zamawiam herbatę, przez przycisk znajdujący się nad siedzeniem. Panie, które roznoszą napoję są bardzo miłe i piękne.
Kolega mój kiedyś jeździł pociągiem tylko dla tego, by móc zobaczyć pewną niewiastę. Jednak nic im z tego nie wyszło. Ona ma męża, a on jest alkoholikiem. Nie była to następna historia o tym jak młody człowiek poznał swoją miłość w pociągu.
Po kilku minutach otrzymałem gorącą herbatę, z dwoma łyżeczkami cukru i cytryną. Często podróżuję pociągami, więc pracownicy kolei znają mój gust. Pijąc herbatę włączyłem komputer i zajrzałem na stronę z codziennymi informacjami. Natrafiłem na artykuł o pociągach. Chcą zwiększyć ulgę biletową dla uczniów i studentów z 85% do 90%. Myślę sobie, że nie jest to, aż tak konieczne, bo bilety są śmiesznie tanie, ale ja nie jestem od tego, by decydować. Wziąłem łyk herbaty. Zachłysnąłem się i głośno kaszlałem. Natychmiast wpadła pielęgniarka. Uspokoiłem ją i wróciła do swojego gabinetu, wpierw jednak obdarowując mnie uroczym uśmiechem. Przeglądając dalsze informacje natrafiłem na zdjęcie mongolskiego pociągu. Pomyślałem sobie, że prawie jak w moim śnie. Nie chciałbym żyć w Mongolii, na szczęście mieszkam tutaj i mogę korzystaj z naprawdę profesjonalnej kolei.
                                
Jak to dobrze, że nasze pociągi wyglądają nieco inaczej. Smukłe, a jednak przestrzenne, z pięknymi ostrymi dziobami osiągające niewiarygodną prędkość nie powodując przy tym, ani jednego drgnięcia. Pełen komfort. Otworzyłem okno i wystawiłem głowę, by przyjrzeć się pociągowi od zewnątrz. Był tak długi, że mimo, iż siedziałem w środkowym wagonie nie ujrzałem końca, przodu też nie. W końcu wszystko musiało się gdzieś pomieścić. Bardzo lubię jechać z głową za oknem i z wyciągniętym językiem. Jadąc z taką prędkością, nie da się złapać powietrza, więc co jakiś czas muszę chować się do przedziału wziąć oddech. Tym razem kiedy obróciłem się w stronę drzwi prowadzących na korytarz zobaczyłem w nim śmiejącego się ze mnie konduktora. Udałem, że nie czuję się zmieszany i szybko chwyciłem bilet, by go pracownikowi kolei. Kiedy wychodził z dziwnym uśmiechem kiwał głową, jakby chciał zaprzeczyć temu, co przed chwilą zauważył. Dopiłem resztkę już zimnej herbaty i umieściłem kubek w specjalnym otworze ścianie, w którym to naczynie powędruję do kuchni. Za 5 minut miałem być już na miejscu, więc wstałem i postanowiłem ostatnie chwilę jazdy spędzić na korytarzu. Punktualnie pociąg dojechał, drzwi się otworzyły i wyszedłem na dworzec. Nie mogłem znaleźć babci, ujrzałem ją dopiero, kiedy wszedłem do salony gier. Mocno mnie przytuliła i zawołała: „Chodź na pierogi”  

1 komentarz:

  1. inne, a jednak takie zwyczajne... jest w tym coś fascynującego, coś dzięki czemu na twarzy budzi się uśmiech
    gratuluje

    OdpowiedzUsuń