niedziela, 17 marca 2013

Niemożliwe nie istnieje, czyli cień Wschowy w wielkim mieście

Życie niewątpliwie często zaskakuje człowieka. Natrafiamy na rzeczy, o których istnieniu nie mielibyśmy pojęcia. Podczas pobytu w Warszawie, w zeszłoroczną zimę, spostrzegłem pewną reklamę. Nie pamiętam co to dokładnie było, gdyż moje oczy pochłonięte były jednym szczegółem. Napis: "ul. Wschowska w Warszawie" obserwowałem do samego końca, tak jakby nie mogło to do mnie dotrzeć.

Niby nic takiego, zwykły napis. Tylko dlaczego nazwano tę ulicę właśnie w ten sposób?
To mi nie dawało spokoju. Nie miałem wątpliwości, że nazwa pochodzi od naszej, kochanej mieściny. Jest jedna Wschowa na tym świecie. Dlaczego zdecydowano się na taki ruch?
Przyjrzałem się historycznym powiązaniom Miasta Królewskiego ze stolicą naszego kraju. O pomoc poprosiłem Michała Majera. Okazało się, że:
- w XVIII w. za czasów panowania Sasów, we Wschowie odbywały się zebrania Sejmu i Senatu,
- Wschowa, jako Miasto Królewskie, była niegdyś jednym z najważniejszych, polskich miast, a nawet (nieoficjalnie) drugą stolicą Polski,        
- ziemie naszego miasta stanowiły granice Księstwa Warszawskiego(powiat wschowski, znajdował się w departamencie poznańskim),
- Wschowianie walczyli w Sejmie o większe prawa mieszczan. 2.12.1789 roku w Warszawie odbyła się tzw Czarna Procesja. Przedstawiciele 141 Miast Królewskich (w tym Wschowy) ubrani na czarno, przemaszerowali ulicami miasta, docierając do miejsca obrad Sejmu Czteroletniego(Zamek Królewski). Królowi Stanisławowi Augustowi Poniatowskiemu wręczono wówczas petycję dotyczącą przyznania większych praw mieszczanom, Akcja ta zakończyła się powodzeniem(w roku 1791 prawo o miastach zostało uchwalone), jednak w wyniku Konfederacji Targowickiej, dwa lata później zniesiono je.
Za głównych organizatorów Czarnej Procesji uznaje się Hugona Kołłątaja i Jana Dekerta.
Zatem, jak widać coś jednak łączyło nas z Warszawą.
Pewnego dnia postanowiłem udać się w miejsce, które w pewnym sensie stało się dla mnie sentymentalnym. W minione ferie miałem na to mnóstwo czasu. Dotarłem na Wolę razem z Marysią. Ogarniała mnie bardzo przyjemna euforia. Doszliśmy na miejsce. Co ujrzeliśmy?
Cóż, droga zasypana śniegiem, ciągnąca się przez jakieś 100 m. Stara, zabytkowa kamienica naprzeciwko małego placu budowy-nowego budynku mieszkalnego. Dalej kilka innych budynków, prawdopodobnie przemysłowych, należących do firmy, której reklamę ujrzałem w centrum miasta.
Cicho, głucho, pusto-wszystko jakby zamarło. Przez cały ten czas, ani jedna osoba nie przeszła przez tę  ulicę. Nie jest ona szczególnie piękna, lecz nie mógłbym też nazwać ją brzydką. Jest niepozorna, ma swój urok, szczególnie dla osoby przywiązanej do Wschowy. Z jednej strony prowadzi do głównej drogi, a z drugiej kończy ją ślepa uliczka. Nie ma tam sklepów, atrakcji turystycznych czy jakiegoś centrum rozrywki. W rzeczywistości, dla przeciętnego człowieka nic specjalnego. Nad czym więc ja się tak rozdrabniam i rozczulam...Myślę, że to pewien zew mojego zżycia ze Wschową. W przedziwny sposób przejął mnie fakt, istnienia takiej ulicy w Warszawie. Po prostu czułem, że muszę tam pojechać. W Warszawie czuję się wybornie, bo mam osobiste powody by tak się tam czuć. Świadomość, że gdzieś w pobliżu jest namiastka mojego miasta stała się jednym z nich. Odnalezienie tego skrawka, w miejskim gąszczu sprawiło, że na mojej twarzy zagościł uśmiech. Nigdy przedtem nie poczułem się aż tak dumny z bycia Wschowianinem, a dumny z tego jestem całe życie.

               

3 komentarze:

  1. O! Nawet nie wiedziałam o tym, że w Warszawie istnieje taka ulica. Podoba mi się tekst i temat.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. nie tylko w Warszawie, we Wrocławiu także jest ulica Wschowska:)

    OdpowiedzUsuń