wtorek, 23 września 2014

Co Z Tą Nocą?

Głucha noc. Noc głucha. Pewna zguba.
Jak ja kocham nocne pociągi. Wielbię dworce nocą. Dzień był piękny, wieczór perfekcyjny. Noc psychodeliczna. Jasne światło wreszcie zeszło z warty, by ustąpić miejsca tej właśnie ciemności. Trzeba było wracać. Wsiąść do kolejnego pociągu, rozpoczynając dłużący się okres marzenia o dotarciu do macierzy, przeplatający się z marzeniem o kolejnym powrocie do miejsca, z którego się wraca. Moment rozerwania. Pojawienia się dwóch światów i dwóch rzeczywistości. Mimo nowej tęsknoty splecionej z nadzieją, budzącej się po długich, ciężkich czasach, trzeba było pomachać na pożegnanie. Trzeba było zacząć myśleć, jak przetrwa się tę straszną, mroczną i konieczną noc. Trzeba było zmierzyć się z perspektywą spędzenia 6 emocjonujących godzin na wrocławskim Głównym. Zabiją, pobija, okradną, dopadną, zbesztają, zniszczą psychicznie, strzelą prztyczka w krwawiące już, z powodu cholernej ciszy ucho! – tak mi mówiono, tak ostrzegano. Tego dnia i tej nocy byłem pewien wszystkiego czego chciałem. Dla tych niecodziennych chwil, mógłbym i nadstawić drugie ucho. 
Najpierw rozgrzewka. Jaworzyna Śląska. Godzina 21:30. W dzieciństwie ta godzina oznaczała jeszcze 30 minut letnich, podwórkowych zabaw. Widząc niekończącą się, kosmiczną, ciemną otchłań dotarło do mnie w sposób brutalny, że lato minęło. Na niebie była bowiem jedynie ta nieodczuwalna na skórze jasność, w postaci gwiazd i księżyca. Zimny wiatr przypomniał o zapasowej odzieży. Zacząłem niezwykle uważnie połykać każdy milimetr tablicy z rozkładem jazdy. Gdzie to bym sobie nie pojechał. Gdzie byłem. Gdzie mam rodzinę. Gdzie mam swą Wybrankę. Gdzie spałem. Gdzie nie spałem. Gdzie są zamki. Gdzie są rzeki. Gdzie jest najlepiej. Gdzie jest najgorzej. Gdzie jest najpiękniej. Gdzie jest najbrzydziej. Gdzie...gdzie...gdzie by tu znaleźć jakąś ławkę. Spocząć. Usiąść. Ale najpierw mój pociąg. Peron I, tor 1. Jeszcze godzinka.

Nie, te schody są śmiercionośne. Są za długie, za betonowe o tej godzinie. Zostaję na dole, w przejściu podziemnym. Przecież sam, dobrowolnie się do niego zapędziłem. To schronisko pod schodowym Everestem. Siadam na prowizorycznej poduszce. Matka potrzebą wynalazków, wynalazek potrzebą matki...nieistotne – skonstruowałem wygodne siedzenie! Politechniko witaj! Architekturo witaj! Trochę przysypiam, ale wibrujący co jakiś czas w dłoni telefon, trzyma mnie przy życiu. Nowa wiadomość - <klik, klik, klik, klik> - oczy otwieram maksymalnie szeroko, wbijam okrutnie nieswój wówczas wzrok, w bijący jasnością komórkowy ekranik – z ulgą stwierdzam, że nie napisałem żadnych głupot – wysyłam – przysypiam. I znów ktoś troskliwy nie pozwala na utratę świadomości. Anioł Stróż na miarę XXI wieku, z aureolą w postaci dziewięciocyfrowego kodu.
Jakieś wesołe 'Grażyny' studiują rozkład jazdy uważniej niż ja. Panicznie poszukują pociągu do stolycy. Jeśli nie wstanę i nie pomogę to wyjdę na gbura. One wiedzą, że swoimi krzykami mnie obudziły: 'Czekej, czekej. Nie widze ja, co tu napisali. Ślepo kuro jestem. Jaki młody, by sie przydoł'. Z drugiej strony, przecież mogę być głuchy, nie widzieć, igrać z sumieniem wmawiając sobie, że jestem stary. Rozpaczliwie rozglądam się na boki, słysząc: 'Tu młodego, jakiego trza'. Wzywają mnie. Właśnie mnie. Te sympatyczne kobieciny muszą wrócić do domów. Zlituję się nad nimi, ich dziećmi, wnukami i spasionymi kocurami. Wstanę i udzielę pierwszej pomocy. Droga ta ma ledwie 10 metrów. Wystarczająco dużo, by od momentu powstania, do chwili wkroczenia na metę, nabrać autentycznych chęci pomocy, poczuć się dworcowym superbohaterem i zdać sobie sprawę z tego, że i tak musiałbym wstać. Peron I. Tor 2. Uśmiechy, uprzejmość, niewątpliwie wysoka aparycja, bo przecież nie odczuwam zmęczenia. Te nocne żarty, te żarciki. Zabawne tylko z powodu czyjejś grzeczności. 
- „ Muszą Panie iść tam... to znaczy, ja tutaj jestem pierwszy raz i nie daję głowy, że to rzeczywiście tam... Nie no. To musi być tam. Ha – ha – ha – ha – h...“. 
- „ Dzinkujemy! Damy rade! AH – ah – ah – ah – ah -a...“.

Już niedługo. Teraz nie będę spał. Teraz będę zwiedzał. Teraz będę... ciągle biegał, biegał. Kojący szum wody, w pobliskiej fontannie, wszystkie sklepy pozamykane, puste i martwe ulice. Godzina minęła.

Bateria w telefonie przeistoczyła się w stan bezużyteczności. Od tej pory nie ma ze mną kontaktu.
Kolejny pociąg, kolejny nocny, tajemniczy, obcy, ze zmęczonym konduktorem. Wyprzedziłem jego pytanie o drobne. Bilet kupiony, wszyscy zadowoleni. „Brak gwarancji miejsca do siedzenia“ - czyli wejdź i rozgość się. Tym pociągiem i tak jadą wybrańcy, szaleńcy, kryminaliści, desperaci, ciężkie przypadki i emeryci. Nieważne gdzie siądę, z góry mam przechlapane. Śmierć czyha w każdym przedziale. Stoję w najbezpieczniejszym, środkowym wagonie, z przerażeniem patrząc w długi, ciemny korytarz...
PROTOALETOG
Pusta. Dziwna. Czysta.
PRZEDZIAŁ I
Pusty. Dla matki z dzieckiem.
PRZEDZIAŁ II
Pusty. Czuć tytoniowy dym.
PRZEDZIAŁ III
Pusty. Światło się nie zapala.
PRZEDZIAŁ IV
Pusty. Światło nie gaśnie.
PRZEDZIAŁ V
Pusty. Okno się nie zamyka.
PRZEDZIAŁ VI
Pusty. Okno się nie otwiera.
PRZEDZIAŁ VII
Pełny. Bo szczęśliwy.
PRZEDZIAŁ VIII
Pełny. Z mięsem.
PRZEDZIAŁ IX
Pusty. Ale dziewiąty.
EPITOALETOG
Pusta. Normalna. Brudna.

… Koniec podziwiania nocnych krajobrazów, których i tak nie widać, a są dobrym sposobem na złapanie refleksji, myślową podróż, lub tworzenie fikcji. Wsiadam do któregoś z odludnionych przedziałów dla niepalących, zapalam zgaszone światło, otwieram zamknięte okno i jestem szczęśliwy. Następna stacja oznacza jedzenie, oznacza mięso. Zjem, choć już po dziewiątej.

Brak żywej duszy w najbliższej okolicy. Jest wygodnie. Aparat prosi się, by go użyć. Coś tam pstrykam. Bez powodu, byle nie przysnąć. Czas znów jakimś cudem zleciał. Chyba jestem gotów na tę misję. Wrocław Główny wita!

Oto mój dom na najbliższe 364 minuty, 21840 sekund. Brat zdążył przypomnieć jeszcze za czasu życia mej komórkowej baterii, że warto udać się w jedno miejsce, które przynajmniej na jakiś okres będzie gościnne i bezpieczne. Kentucky Fried Chicken to dobra opcja na start. Głód był już dość odczuwalny, więc wziąłem trochę na zapas. Pożyczyłem pisiont groszy człowiekowi, który siedząc obok mnie tak bardzo chwalił herbatę Lipton. Na wieczne oddanie. Pierwszy atak. Jednak mężczyzna faktycznie zbierał na herbatę. 
W pewnym momencie rozejrzałem się dookoła, nie dostrzegając nikogo, poza jedynym pracownikiem restauracji. Wybiła północ. A to oznaczało jedno... Muszę opuścić lokal. I co teraz?!
Zwinąłem swój dobytek i wyszedłem. Dokąd pójść? Jak przetrwać i nie zwariować?
Pusto. Puściutko. To źle, czy dobrze? I zaczynam długi, smętny marsz, przerywany czynnościami, które musiałem traktować jako atrakcje. Wow! Aż udam po raz kolejny, że rozwiązał mi się but. Sznurowanie glana od dołu do góry jest tak wciągające i pasjonujące, że nie mogę się oprzeć. Albo te rozkłady jazdy – powtórka z Jaworzyny. Czy szedłem już tędy? Z pewnością nie, więc zaszaleję i przejdę znów i znów i znów. Wow! Następna reklama, na której widok przyspieszam kroku. Ta pomysłowość i artystyczne wizje ich twórców sprawiają, że muszę tę moc chłonąć. Podziwiam, czytam, wzruszam się! Albo tylko mi się wydaje... Cóż mamy dalej? Wyjście. Jedno z kilku. Wychylam głowę. Jest niebezpiecznie, więc mogę śmiało poczynić kilka kroków i tym razem autentycznie, sycić się pięknem wrocławskiego dworca. Który to już raz? Niepoliczalny raz.

Idę na swój peron, stoczyć ostateczną bitwę z głodem. Pierwsza ławka zajęta, podobnie jak trzecia. Na przeciwnym peronie druga ławka zajęta. Na moim wolna. Zrozumiałem, że jest dla mnie i wprowadziłem się. Mordując spożywczy niedosyt czułem obce spojrzenia. Czułem też majestatyczność i ogrom tego miejsca. Powinno mnie to przerażać, powinienem czuć strach i tracić zmysły. Tak obco, tak anonimowo. I ta bezwzględna cisza, która stopniowo zabijała resztki energii. Chwilę później sprawiając, że przebudzałem się, mając serce w gardle. Tylko nie usnąć.
Jedzenie trzymało w sobie ciepło do tej pory. Lecz mi samem zrobiło się chłodno. Przebrałem bezwstydnie krótkie rękawki i nogawki, zakładając długie. Gdy wynurzyłem głowę i naciągnąłem na siebie grubą bluzę, zobaczyłem, że nie jestem sam. Otoczyło mnie trzech, stałych bywalców tego dworca. Zapytali o to czy mam dla nich jakieś ubrania, bo zimno. Nie byłoby problemu, gdybym rzeczywiście miał coś poza tym, co miałem dla siebie. Wolałem nie myśleć, kiedy ostatni raz coś jedli. Wolałem po prostu oddać im te frytki, kawałek quritto, jednego twistera, kilka ciastek i 1/3 butelki Coli. Widok ich nieopisanego zaskoczenia i radości był niecodzienny. Znów upłynęło mi trochę czasu. Tym razem na słuchaniu historii z życia bezdomnych. W trakcie okazało się, że kryminalistów. W trakcie okazało się, że dwóch złodziei i mordercę. Co skwitowałem słabym, średnio groźnym basem, w słowach: „ No czasem trzeba kogoś zabić“. Myśląc: „Co ja tu do cholery robię?“. 
Głodnych nakarmić. Spragnionych napoić. Morderców unikać.
Prawie się udało. Zaprosili mnie do swojej miejscówki. Grzecznie podziękowałem. 

Siedziałem na swojej ławce podziwiając urodzinowy prezent, w postaci rysunku z Radagastem. Napiszę coś. Zeszyt i długopis zawsze przy sobie. Jaka to była rozpacz. Jaki ból, gdy po kilku nakreślonych słowach, okazało się, że nie przeleję myśli na papier. Umarła bateria w telefonie. A teraz umarł granatowy wkład. Koniec. Katastrofa!

Idę na spacer. Przeżywam bombardowanie, które z każdym razem zaczynało się słowami:
Mistrzu! Szefie! Ziomek! Panie! Ej! Przepraszam! Sorry! Kolego!
Z przykrością i zdecydowaniem odpowiadałem: Niestety nie mam. Wszystkie drobne zwinął konduktor. W sumie 8 osób. To się nie kończyło. To była plaga. Koszmarna plaga.

Zaczepił mnie pewien, młody człowiek. Całkiem normalny. Miał mi do przekazania dworcową nowinkę. Któremuś z podróżnych uciekł jadowity wąż! Służby biegają i szukają go. To brzmiało wiarygodnie. W zasadzie nie odczuwałem powodów, by nie wierzyć temu chłopakowi. Zaczął zaglądać między schowki na bagaże. Gwarantował, że tam widział węża. 
Spojrzałem w oczy tego człowieka. Zaczął ciąć żyletką swoją skórę mówiąc, że wąż jest warty tysiące. Że musi go złapać. Że ja mam go złapać! Żyletką zaczął stukać w podłogę, później w ścianę. Poziom dziwności tej sytuacji sięgnął szczytu. Osobnik zobaczył węża, którego ja nie widziałem. To był wyraźny znak, że trzeba wrócić ze spaceru. Dotarłem do swojej, peronowej ławki, po drodze kupując coś do picia. 

Nigdzie się już nie ruszałem. Zjadłem wygrzebane z zakamarków plecaka jabłko i kilka, zakopiańskich krówek. Czas mijał teraz szybciej. Zrobiłem jeszcze jakieś zdjęcia. Peron stopniowo się zapełniał. Jelenia Góra, godzina 4:40 i 4 – Mickiewicz czuwał. Zwinąłem się w kłębek, mocno ściskając swój, skromny bagaż. Nie pamiętam momentu, w którym zasnąłem. 
Na minutę przed wjazdem pociągu, obudziła mnie jakaś starsza kobieta. Zrobiła to samo, gdy usnąłem w pociągu. Wzbudziła we mnie chyba jeszcze większe zdziwienie, niż chłopak z dworca. Poznałem wszystkie historie jej rodziny, problemy zdrowotne i obawy. Stała się jednak idealnym podsumowaniem tej przedziwnej nocy. Przed dworcem w Głogowie czekał już samochód. Obiecałem, że w zamian za podwójną pobudkę, odstawimy ów kobietę tam gdzie chciała.
Przeżyłem, wróciłem, odmartwiłem najbliższych.


Noc była długa, głucha, przedziwna...
















sobota, 13 września 2014

Do Roboty, do roboty.

Ukryło się sierpniowe niebo. Przeminęło kolejne, piękne lato, które znów odbiło w mej głowie setki wspomnień. Najdłuższe wakacje życia, podczas których dni ciągnęły się tak jak nigdy wcześniej. Czas na to, by przygotować się do kluczowych zmian. Nie wiem co czeka mnie w nowym życiu. Nic z pewnością nie będzie tak znane, tak bliskie sercu, tak swojskie w swym całokształcie. Będę dorosłym na poziomie początkującym, opuszczając poziom zaawansowany etapu chłopięcia. Trzeba będzie sięgnąć po 'Małego Księcia', który przypomni o istocie oswojenia. Wszystko będzie obce, lecz takim być przestanie, gdy tylko się otworzę. Niech póki co pozostanie jednak nuta tajemniczości. Stanę w samym środku wielkiego miasta, trzymając blisko siebie cały dorobek krótkiego życia, nagi, wyposażony jedynie w niewidoczny pancerz, ubity z pierwotnych instynktów ludzkich. Zdany na siebie i nabyte wcześniej, pospolite, życiowe morały.
Każdy krok będzie krokiem w nieznane. Każda droga będzie pełna przeszkód. Każdy wybór będzie niósł za sobą konsekwencje. Nie będzie kolejnych prób, pola do dyskusji. Tak oto wkroczę na pole minowe, po 20 latach wędrówki przez las doświadczeń.
Zaczęło się od pierwszej, poważnej pracy.
Dzień nr 1. Lekcja BHP.
Niby wszystko jasne. Niby jestem ostrożny. Ale z szacunku do osoby, która wypełniała obowiązki zawodowe, wysłuchałem pokornie wszystkich regułek. "W naszej firmie powietrze i kurz, nasiąknięte są ciężkimi, trującymi pierwiastkami. Lepiej ich nie wdychaj. Szkoda zdrowia.". Dobra, zachęcająca rada zawsze się przyda. Zostałem zmotywowany. Poczułem smak misji, zostałem natchniony i oficjalnie wtajemniczony w grono Zgromadzenia Młodych Adeptów Sztuki Walki Z Długiem Publicznym. Nie. Moment. Nie ma żadnego długu. Szanowna Damo! Jeśli właśnie stałaś się matką, to możesz spać spokojnie. Nasz Rząd nie dopuściłby do sytuacji, w której Twoje dziecko, rodziłoby się z 27 tysiącami zł. na minusie. Takie rzeczy się nie dzieją...
Idę na studia - każdy grosz się przyda. Poza tym jestem dorosły i jakże to nie pracować po maturze? Nadszedł czas, by wbić sobie do głowy nowe definicje słów: dniówka, popołudniówka i nocka.
Dla przykładu ta pierwsza - początek dnia o godzinie 4:30. Majaczenie, że się nie chce, że wszyscy mają lepiej, tylko dlatego, że pośpią dłużej. Poszukiwanie zaskakujących nas samych, alternatywnych metod wytrząsania z siebie resztek tkwiącej głęboko senności, Wyturlanie się z ciepłego łoża, celowy upadek z jego krawędzi. <Buum> w chłodne podłoże! Wymachy ramion przypominające raczej słynny, odkryty kilka lat temu na nowo, pokraczny taniec Ivo Pesaca, do 'Józka z Bagien'. Kilka podskoków podobnej jakości.

Po takim wysiłku fizycznym potknięcie, które było jakoby usprawiedliwieniem się, przed samym sobą, bo  przecież upadek w żadnym wypadku nie był pretekstem do złapania 5 - minutowej drzemki na innym łóżku, które zupełnie przypadkiem, stanęło sobie tak, że wylądowałem WPROST pod pościelonym na nim kocem. Potknięcie nie było przecież celowe, a oczy nie pragnęły się zamykać. To tylko mrugnięcie trwało znacznie dłużej niż zwykle. I tak, 5 minut nieprzytomności, dopóki nie nadeszła pierwsza pomoc w postaci drastycznej informacji, od tajemniczego, wewnątrzgłowego głosu krzyczącego: "DO PRACY, KU***!".
Finalne ziewnięcie na świeżym powietrzu. I szybko, szybciej, jeszcze szybciej! 'Run Patryk! Run!'. Maszyny czekają, taśma już tęskni. Nic, tylko robić i robić i robić....
Chyba wreszcie zrozumiałem co mieli na myśli rodzice mówiąc: 'ucz się, żebyś nie musiał pracować fizycznie'. Dłonie jak u Wokulskiego, siniaki, zmęczenie. I tak sobie myślę. Czy, w wieku postudenckim, gdy powiem: "uczyłem się" będę stał na zdobytym szczycie, odbierał gratulacje i stanę się człowiekiem sukcesu, czy raczej będę stał na półce skalnej, odbierał zamówienia i stanę się człowiekiem, którego jedynym tekstem na wiki-cytatach, będzie: 'a może frytki do tego?'. W końcu dług musi zostać spłacony. 
Czas pokaże.

czwartek, 6 marca 2014

Nic Śmiesznego

Jestem gotowy. Dzień numer 'niewiemktóry', kiedy to znów stoję w chłodnej z rana kuchni, wpatrzony w klamkę wyjściowych drzwi, na którą czasem padały słoneczne promienie, a innym razem cień, zasypiającej z wolna nocy. Wiem, jestem wręcz przekonany, że ona teraz także spogląda na mnie. Jest gotowa, by przeżyć to co przeżywa niemalże każdego ranka. Musze ja chwycić i szybkim ruchem, nieznacznie przechylić w dol.

Jestem gotowy, by przeżyć kolejny marsz życia. Dlaczego miałbym wyjść wcześniej, skoro mogę w ostatniej chwili? Dlaczego miałbym czekać te kilka minut na miejscu, skoro mogę być idealnie na czas, wykorzystując cenne minuty na odrobinę dłuższe przeciąganie się w łóżku?
Jestem gotowy, uczesany, najedzony, ubrany, nie zawsze przygotowany, lecz zawsze gotowy.  
Odpowiednio nastawiony na kolejny dzień, na kolejne zduszenie klamki, na konfrontacje z tym wszystkim co napotkam w ciągu tych siedmiu minut marszu życia.

Ale, ale którego to zegarka warto posłuchać? Któremu zaufać? Przez te 10 sekund  różnicy, mogę do końca życia być wytykany jako ten, który się spóźnił. TVN kłamie, wiec ich zegarek odrzucam na początku. Z reszta, żadne media nie są obiektywne. Kto wie, czy celowo nie szperają przy tych zegarkach, by później zebrać statystyki i oświadczyć wielkimi literami: "50% polskiej młodzieży spóźnia się do szkol". I na kimś tu trzeba teraz powiesić psy. Skoro za opóźnienia pociągów obwiniana była pani Bieńkowska, to za spóźnienia uczniów  po głowie dostanie Ministerstwo Edukacji.

Zegary rosyjskich kanałów muzycznych, bija w rytmie wyznaczanym przez Putina - nie ufam.
Poza tym, to już inna strefa czasowa,
Zegar w pokoju czy w kuchni? Musze wyjść najpóźniej  sześć i pól minuty przed dzwonkiem. Ciśnienie wzrasta. Ostatecznie zaufam temu w telefonie. I tak miałem zamiar mu zaufać. Duch czasu, uzależnia nas od wszelkich urządzeń, wiec jak to? Do szkoły, bez komórki?

Zza okna dobiegają odgłosy "marcujących się" kotów, które tym samym dają mi znak, ze to już najwyższy czas. Glany zostały zawiązane pomyślnie, sznurówki nie są jeszcze tak bardzo przedarte. Jednak zawsze nosze przy sobie kilka starych strzępków, jako wyjaśnienie  ewentualnego spóźnienia. Gdy taki problem techniczny  że chce mnie odwiedzić, muszę ryzykować potknięciem się, lub przeoczonym zgubieniem obuwia i pędzić w luźnych butach.
Klamko! Wybacz, ze znów szkoła wzywa do duszenia Cię.
Moja kochana ulica, o zaszczytnej nazwie wielkiego astronoma! Wita mnie tutaj warkot śmieciarki i kolejna parka kotów, czujących motylki w brzuchach. Pędzę, wcześniej włączyłem jeszcze stoper. Może to dziś padnie rekord? Szukam przejścia - przejścia nie znajduje. Z bólem serca amie prawo, by skorzystać ze skrótu. Skróty nie zawsze są dobre. Mój skrót wygląda jak miejsce gdzie czas się zatrzymał, przy tym pechowo przypominające pole "minowe". Nie powstrzyma mnie to - pędzę dalej! Zza rogu niespodziewanie wylania się starsza kobieta, którą  mijam jednym, zwinnym ruchem, unikając kraksy. Już widziałem jej białą bron  - torebka wypełniona cegłami, zmierzająca w kierunku mej twarzy. Unikam tego, zdolnego zmiażdżyć czaszkę ciosu, cudem uchodząc z życiem, po skróceniu drogi. Jeszcze kilka uliczek, antykolizyjnych zwodów  i dotrę do celu. I coś zaczyna mnie niepokoić, plecak dziś jest jakiś lżejszy... wypełnia go  nieopisana pustka...czegoś mu brakuje...

Zdążyłem, bez rekordu, bez pięknego finiszu. Dotarłem na swoja ukochana lekcje matematyki. Jako zobojętniały wygrany, usiadłem spoglądając na nic nie mówiący mi  język logarytmiczny. Bylem gotowy, by  pędzić w celu zdążenia. Nie bylem przygotowany na szok, z powodu braku przygotowania na coś o czym myślałem jeszcze przed snem. O tych dwóch ostatnich godzinach, sprawiających najwięcej przyjemności. Brak stroju, brak wyładowania gromadzonych przez tydzień , negatywnych emocji, 0 strzelonych goli!
Żal, smutek, rozpacz!
Pędzić, by zdążyć? Może jednak zwolnic, by być gotowym, będąc tez przygotowanym? Zaplanować, uporządkować, zniszczyć chaos rodzący chaos. Krócej i szybciej, nie zawsze da oczekiwany efekt. Z drugiej strony, ryzykując  można zyskać podwójnie. Następnym razem będzie lepiej.

czwartek, 6 lutego 2014

Panie Władzo!

Nie czytam Kodeksu Karnego. Nie wiem czy pisanie o grupie społecznej jaką są policjanci jest karalne. Zaryzykuję!

Punktów postrzegania policji jest tyle ilu obywateli. Jednak istnieją społeczności, których relacje z funkcjonariuszami mogłyby stać się godnym tematem do wielogodzinnych dyskusji. 
Jednym z ciekawszych jest obraz w głowie ultrasa. Wojna znana nie od dziś. Zwyczajny, kanapowy kibic, przeciętny Ferdynand Kiepski, pochłaniający podczas trwania telewizyjnej transmisji suche przekąski i chłodne browarki, nie zawsze zrozumie o co tym stadionowcom chodzi. Dopiero, gdy znajdzie się w tamtejszym środowisku, posmakuje definicji kibol. Pozytywnie, lub negatywnie - w zależności od światopoglądu. Nie będę hipokrytą. Postanowiłem nie ograniczać się do kanapowania i z własnej woli rzuciłem się w dziki gąszcz, specyficznego, ultrasowego świata piłki kopanej. Panu Marcinowi Mellerowi dziękuję za inspirację!
Po kilku spotkaniach na własnym stadionie, odważyłem się na wyjazd. Wydawać by się mogło, że każde struny głosowe gotowe do zdarcia będą mile widziane...
Stadionowe pyszności - zimny(!) hot - dog! 
Kiedy smakowałem ów jadło, czekając z całą kibolską rzeszą, podszedł do mnie pewien człowiek: łysy, z piwem, w wieku ok. 30 lat. Zostałem zapytany czy jeżdżę na Woodstock... - "Byłem raz..."
No i się zaczęło:
"Jak ty wyglądasz!", "Co ty masz na nogach!", "Odbiegasz od nas!"(intelektualnie?), "Czy ty nie jesteś przypadkiem jakimś je*anym lewakiem?!... Bo wyglądasz jak ci co rzucali koktajlami Mołotowa, z tych squat`ów w Warszawie".... Moja wiara w ludzkość podupadła.
Nie chciałem pogarszać swej sytuacji i bawić się w tłumaczenie kim są metalowcy. Ludzie zjednoczeni przez muzykę - cała reszta życiowych dziedzin jest sprawą indywidualną. Według teorii tego mężczyzny, każdy osobnik noszący glany staje się lewicowcem, może sobie nawet mieć wplecione w nie białe sznurówki.
Ograniczyłem się do słów: "Nie jestem lewakiem, jeżdżę tam dla muzyki". Cisza. Nóż zdjęty z gardła. Mija moment: "No kur*a i jeszcze lewackiej muzyki słuchasz?!"...
Po tej rozmowie, reszta wygolonego towarzystwa dziwnie na mnie spoglądała. A może to ja stałem się bardziej na to wyczulony?
Klimat meczu, zgrane kibicowanie, rywalizacja, zadowalający wynik - było warto. I tu przechodzę do właściwego tematu, ponieważ nadszedł czas na policyjny pokaz. Droga prowadząca ze stadionu na parking gości ogrodzona była wysokim płotem, za którym po jednej stronie stali policjanci z psami, po drugiej na koniach. Droga na początku i końcu została zablokowana przez ustawionych w szeregach, innych policjantów. Nigdy przedtem nie widziałem czegoś tak absurdalnego.
Nikt nie wiedział czemu takie zachowanie ma służyć. Mróz doskwierał bardzo mocno i sytuacja przestała być śmieszna. Szukano kibica zupełnie innej drużyny, który zrobił małą zadymę przed meczem, po czym wtargnął na stadion. Po brawurowej akcji z użyciem broni, udało im się schwytać tegoż szaleńca! Szkoda tylko, że nie przed meczem. Pytając o to co się właściwie stało, otrzymywałem odpowiedź: "Nie gadać, przechodzić". Przeszedłem przez długi, wąski korytarz, którego ścianami byli policjanci. Na szczęście nikt nie był pałowany, więc wróciliśmy cali i zdrowi. 

Drogówka wzbudza respekt przed większością kierowców. Wizja ponownego zdawania egzaminów na prawo jazdy, po wcześniejszym jego odebraniu winowajcy, czy nawet gromadzenie punktów karnych, a co dopiero sankcje finansowe! Nikt raczej o tym nie marzy. Trzeba mieć oczy dookoła głowy. Bowiem ci policjanci lubią się kamuflować i biernie atakować w najmniej spodziewanym momencie. Już niejednokrotnie zaobserwowałem, że ilekroć wokół jakiegoś kierowcy pojawia się radiowóz, ten zaczyna jechać wzorowo. Po wszystkim, bez wyrzutów sumienia pędzi jak szalony i zatrzymać go może jedynie tuskoradar. 

Z bardziej zaawansowanymi kategoriami nie miałem do czynienia w akcji. I mieć bym nie chciał.

Jednak, jak się okazało - policjant to też człowiek! A jego słownictwo nie ogranicza się do schematycznych, profesjonalnych, policyjnych zwrotów, które zostały z góry narzucone i w tym zawodzie obowiązują. Kilka miesięcy temu miałem niecodzienną przyjemność poznania policji z nieznanej mi dotąd perspektywy. W jaki sposób wschowska młodzież może współpracować z policją? Tego tematu dotyczyło specjalne spotkanie.
Mundurowi mimo, że w mundury przyodziani, promieniowali swobodą i luzem, takim samym jakim każdy z nas promieniuje po godzinach, w kompanów gronie, gdy w pełni sobą być może.
Oczywiście alkomaty nikomu nie były potrzebne, gdyż stół nie był zastawiony ogórkami kiszonymi i wyskokowymi trunkami. Był wypełniony ciasteczkami i zwyczajnymi napojami.

Domyślają się z pewnością, że my, kwiat polskiej młodzieży nie jesteśmy jeszcze tacy starzy. Nie dziewczyny, lecz dziewczęta. Nie chłopaki, lecz chłopięta - orlęta. Polszczyzna wygrywa u nas z łaciną. Dym, z którym mamy styczność to taki, unoszący się nad grillem - tuż po tym, jak dmuchniemy w rozżarzone węgle, leniwie spoczywające nad soczystymi kiełbaskami, które skonsumujemy tuż po zaśpiewaniu w kółku radosnej, znanej każdemu orlęciu pieśni, którą na pewno nie będzie żaden z demoralizujących hitów jutjuba. My dymu nie wydmuchujemy, my jesteśmy tak twórczy, że kreujemy sztukę, tworzymy powietrzem, dmuchając w ów węgle, tworzymy artystyczny dym. Białe proszki? Skądże znowu. Wolimy płyny. Ubrania jak nowe, bo prane w Perwoll`u. Piję? Palę? Narkomania? NIE!!! Tylko ten nieszczęsny Potter, którego przeczytałem całego. O wojaczce też nie ma mowy - liczy się tylko kulturalna, intelektualna, słowna rywalizacja. 

Można wysunąć jeden wniosek, który ponownie przywodzi ten tekst do właściwego wątku po absurdalno - sarkastycznych filozjach. Współpraca policji z młodzieżom - może być rozumiana na dwa sposoby. Jako bezgrzeszni obywatele świata - możemy doradzać na jakie problemy funkcjonariusze powinni zwrócić uwagę. Wskazać miejsca, w które patrol powinien zaglądać częściej. Z drugiej strony - jako porywczy wewnętrznie, szukający przygód i często lekkomyślni ludzie, zdolni do wejścia w konflikt z prawem do współpracy możemy zostać zmuszeni. Przytłaczających często statystyk uniknąć się nie da. To już XXI - wieczna codzienność. Policjanci, z którymi rozmawialiśmy odpowiedzieli na dziesiątki pytań z różnych, policyjnych dziedzin. Na to niecodzienne spotkanie przybył sam Komendant.
Może i zabrzmi to nieco zbyt pięknie, ale nie będzie przerysowane: ten nietypowy widok tętniącej nieustannie rozmowy miedzy licealistami a czwórką policjantów był fascynujący i wciągający. Niby nic wielkiego, ale kto wie - kiedy nadejdzie ponowna ku temu okazja... Policjant w pracy musi być policjantem. Prywatnie to normalny człowiek, który to symboliczne piwko w miejscu publicznym też chętnie by wypił. Z różnym skutkiem, ale ktoś musi nad tym czuwać. Wschowskiej policji z tego miejsca gratuluję znalezienia wspólnego języka z młodzieżom, otwartości i zaangażowania podczas spotkania. Mimo mego sceptycznego podejścia przed, po stwierdzam, że było to przeżycie o wiele bardziej emocjonujące, niż spotkanie posłanki Grodzkiego/posła Grodzkiej/posła Grodzkiego/posłanki Grodzkiej w warszawskim Empiku.








Fot. Izabela Frankiewicz

Zachęcamy także do obejrzenia krótkiej video - relacji z tego spotkania!