Wtedy
jeszcze nie wiedziałem, czy zrobił to celowo. Wiedziałem, widząc płaczącego Mo,
że ten rok nie będzie naszym rokiem, że Kijów stanie się pamiątką cierpienia.
Cierpiałem, kiedy Egipski Król opuszczał
boisko. Traciłem wiarę. Resztka nadziei i wdzięczności pozwiliła mi, wraz z
tysiącami innych kibiców, sprawić, że w stolicy Ukrainy unosiła się pieśń Mo Salah the Egyptian King.
Zrobił to celowo. Kapitan drużyny, na której herbie do niedawna
widniał symbol chrześcijaństwa z premedytacją uszkodził przeciwnika, którego
umiejętnościom sportowym nie był w stanie sprostać. Przedstawiciel kultury
łacińskiej, chrześcijańskiej, barbarzyńsko zniszczył marzenia nigdy nie
kłamiącego muzułmanina. Nienawidziłem Ramosa. Nie pomyślałem jednak, że jest to
chrześcijańskie uderzenie w religię Proroka. Nie czułem się, będąc katolikiem,
współsprawcą bestialskiego czynu kapitana Realu. Cierpiałem razem z Salahem.
Przypisanie mi jakiegokolwiek związku z boiskowym bandytą uznałbym za
ignorancję.
***
Satanizm traktuje się jak chrześcijaństwo pisał
Rafał Klan, przypisując odpowiedzialność za czyny kilku osób całej społeczności
katolickiej. Ostro, być może z przesadą, redaktor naczelny zw.pl zmieszał
wschowskich katolików z błotem. Nie oszczędził młodych ludzi, nie oszczędził
kapłanów. Zarzucił katolikom satanizm, egoizm, brak miłości i tchórzostwo,
dodając, że nie można należycie świętować Uwielbienia Jezusa, kiedy poza aktami
kultu religijnego jest się złym człowiekiem, że tak się nie da. Cóż, Klan
okazał całkowity brak znajomości polskiego katolicyzmu. Ignorancja na poziomie wierzącego
nie potrafiącego wymienić w odpowiedniej kolejności wszystkich okresów
liturgicznych, albo nie znającego różnicy między świętem a uroczystością.
Ja na
wschowską duchowość spoglądam zgoła inaczej. Parafia św. Jadwigi Królowej była
dla mnie jak rodzina. Rozwijając siebie jako chrześcijanina nie obserwowałem,
ani nie oceniałem współwyznawców. Było dla mnie obojętne, czy radna czytająca w
Wielką Sobotę fragment Księgi Wyjścia, poza świątynią zachowuje się godnie.
Wpływ kościoła na kształtowanie relacji społecznych nie interesował mnie, tym
bardziej związek katolicyzmu z polityką. Pewnym wyjątkiem jest dziwne
zachowanie Krzyśka Owoca, jednak był to mało znaczący incydent. Przynajmniej
dla mnie, dla Krzyśka było to pogrzebanie szans na zostanie burmistrzem
Wschowy.
Byłem
kapitanem drużyny, która wygrała piłkarski turniej w Paradyżu, byłem też
prezesem ministrantów, byłem ceremoniarzem podczas Tridum, byłem animatorem na
pielgrzymce, byłem żołnierzem rzymskim przybijającycm Jezusa do krzyża i byłem
też samym Jezusem. Byłem jednostką, której życie nierozerwanie było splecione z
istnieniem parafii. Katolicyzm wolny od zagrożeń.
W niewielkiej społeczności rozwijasz swojego ducha, poznajesz kim była Miriam, do czego służy monstrancja, jaka jest różnica między świętym a błogosławionym, albo kto napisał Pieśni nad Pieśniami, porównując kobiece piersi do bliźniąt gazeli. I częściowo ukształtowany, z dość dobrym poznaniem wyznawanej religii, opuściłem rodzinną parafię, przynajmniej na 5 lat, zawsze jednak wobec kapłanów i współparafian odczuwając ogromną wdzięczność. Bez nich moje życie nie stanowiłoby pasma sukcesów.
W niewielkiej społeczności rozwijasz swojego ducha, poznajesz kim była Miriam, do czego służy monstrancja, jaka jest różnica między świętym a błogosławionym, albo kto napisał Pieśni nad Pieśniami, porównując kobiece piersi do bliźniąt gazeli. I częściowo ukształtowany, z dość dobrym poznaniem wyznawanej religii, opuściłem rodzinną parafię, przynajmniej na 5 lat, zawsze jednak wobec kapłanów i współparafian odczuwając ogromną wdzięczność. Bez nich moje życie nie stanowiłoby pasma sukcesów.
We
Wrocławiu mieszkałem w kilku różnych miejscach, uczęszczałem do wielu
kościołów, by odnaleźć najlepiej mi odpowiadający. Przez pewien czas służyłem
nawet w katedrze, wyobrażając sobie wcześniej, że będę uczestniczył w wielu
pięknych liturgiach. Trochę się rozczarowałem. Rozczarowałem się też
katolicyzmem, a raczej pewną jego odmianą.
We
Wschowie, na niedzielne liturgię nie uczęszczałem do świątyni, w której niedyś
Kazimierz Wielki brał ślub. Nie słuchałem zatem kazań księdza-polityka. Raczej
w niewielkiej, drewnianej kaplicy słuchałem o tym, dlaczego od katolika nie
należy wymagać tolerncji, która jest zbyt nisko postawioną poprzeczką. Od
katolika należy wymagać miłości. Nie tylko wobec przyjaciół. Tolerować wrogów
to za mało. Katolik wrogów powinien miłować. Myślałem, że słowa mojego
proboszcza są słowami Kościoła. Jak to często zdarza się młodym ludziom –
pomyliłem się.
Podział na
katolików i tych złych był w kazaniach niskiej jakości merytorycznej często
zarysowany zbyt radykalnie. Narodowe i antyunieuropejskie treści poruszane zbyt
często. Modlitwy dewotek o naprawę narodu polskiego, których targetem byli
„nieprawicowi” Polacy zbyt intensywne. Przedstawianie Boga jako okrutnego
sędziego zbyt trudne do zaakceptowania.
Oprócz
śpiewania kolęd podczas rorat, włączania pieśni religijnych w trakcie liturgii
z magnetofonu, czy permanentnego braku służby liturgicznej, najbardziej bolał mnie romans wielu księży z ideologią, która poprzez odbieranie praw i wolności człowieka narusza nadaną przez Boga (dla redaktora Klana przez Naturę) przyrodzoną, niezbywalną i niepodzielną godność człowieka. Zachęcanie księży do spotkań z politykami reprezentującymi doktrynę, aksjologicznie odmienną od nauki Galilejczyka, promowanie wydarzeń mających być manifstem poparcia dla wrogów wolności, krytykowanie z ambony papieża Franciszka, czy zbierani podpisów pod ustawami naruszającymi zasady demokratycznego państwa prawa, nie powinno pozostać niezauważone. Brak zdecydowanej reakcji ze strony Konferencji Episkopatu sprawił, że jesteśmy świadkami narodzin polskiego katolicyzmu, który w małej, drewnianej kapliczce był mi całkowicie nie znany.
z magnetofonu, czy permanentnego braku służby liturgicznej, najbardziej bolał mnie romans wielu księży z ideologią, która poprzez odbieranie praw i wolności człowieka narusza nadaną przez Boga (dla redaktora Klana przez Naturę) przyrodzoną, niezbywalną i niepodzielną godność człowieka. Zachęcanie księży do spotkań z politykami reprezentującymi doktrynę, aksjologicznie odmienną od nauki Galilejczyka, promowanie wydarzeń mających być manifstem poparcia dla wrogów wolności, krytykowanie z ambony papieża Franciszka, czy zbierani podpisów pod ustawami naruszającymi zasady demokratycznego państwa prawa, nie powinno pozostać niezauważone. Brak zdecydowanej reakcji ze strony Konferencji Episkopatu sprawił, że jesteśmy świadkami narodzin polskiego katolicyzmu, który w małej, drewnianej kapliczce był mi całkowicie nie znany.
Oczywiście,
wśród najważniejszych polskich biskupów są jednostki potępiające życzenie
papieżowi śmierci, apelujące o przyjmowanie uchodźców, czy nie zgadzające się
na rozkwitający nad Wisłą nacjonalizm. Jest ich jednak zbyt niewielu lub zbyt
cicho wypowiadają swoje zdanie. Brakuje być może takiego Mikołaja Trąby, który
apelując do króla o nie wycofywanie wojsk spod Malborka potrafił płakać i
krzyczeć, którego postać po sześciuset latach potrafi fascynować.
Wśród
wrocławskich kościołów, w których jest ten sam Bóg, działają także bracia
Dominikanie. Jedna z najbardziej popularnych wspólnot, zwłaszcza wśród młodych
ludzi. Świetnie przygotowani merytorycznie księża, piękne liturgie, rewelacyjna
służba liturgiczna i roraty, piękniejsze nawet niż w małej drewnianej
kapliczce. Świątynia wyjątkowa, której gospodarze tłumaczą dlaczego od katolika
nie należy wymagać tolerncji, która jest zbyt nisko postawioną poprzeczką. Od
katolika należy wymagać miłości. Nie tylko wobec przyjaciół. Tolerować wrogów
to za mało. Katolik wrogów powinien miłować. Świątynia, w której Dominikanie
ubolewają nad współczesnym polskim kościołem, w którym papież Franciszek jest
nazywany – jak Jezus – niewygodnym prorokiem, który przynosi naukę o miłości,
dla ludzi bez miłości nie do przyjęcia. To właśnie spadkobiercy inwizycji,
kontynuatorzy zakonu, będącego zapleczem intelektualnym kościoła pozwalają mi
spojrzeć na katolicyzm tak, jak kiedyś patrzyłem, gdy wstawałem o 6.00, żeby
przed szkołą przyjść na służenie. Wspominając apostoła Tomasza nie obwiniają
go, ale widzą w nim dobrą postawę współczesnego katolika, inteligentnego, nie
łatwowiernego, szukającego prawdy. A kiedy wspominają naukę Chrystusa, który
poleca budować świat oparty na miłości i zestawią to ze współczesnym obrazem
polskiego katolika to widzą sklep. Sklep z piękną witryną, na którego zapleczu
nie ma nic.
I tutaj,
panie Rafale, chciałbym uświadomić, jak bardzo jest Pan w błędzie twierdząc, że
tak się nie da. Stowrzyliśmy w Polsce
katolika formalnego, nie myślącego zbytnio o Ewangelii, który życie za wiarę
oddałby w trakcie pijackich kłótni przy stole, a dla którego praktykowanie
religijne kończy się na niedzielnej wizycie w kościele. Katolika który poza
formalnym byciem katolikiem nie zachowuje nauki materialnej, istoty katolicyzmu.
I w swoim życiu, będącym sklepem z piękną witryną, za którą nie ma nic
interesującego, wraz z milionami współbraci żyje sobie całkiem nieźle, gardząc
tymi, których wystawa wygląda mniej okazale, nie interesując zupełnie się tym,
co jest w środku. To jest problem.
I jest to
też przyczyna. W tym samym kościele jedni ludzie uczą się miłości, a inni
krzycząc Bóg Honor Ojczyzna, po
chwili przechodzą do życzenia śmierci wrogom ojczyzny. I skutkiem tego, ten sam
katolik, jedzący rano ciało Chrystusa, po południu rzuca niesprawdzone, być
może fałszywe, oskarżenia przeciwko przewodniczącej ważnego dla lokalnej
społeczności organu kolegialnego. Panie Rafale, tak się da. Niezależnie od
tego, czy przewodnicząca rady miasta jest na tyle silna, że przetrwa tę próbę
bez szwanku, czy będzie to trudne wyzwanie dla niej i jej rodziny, ja należę do
tego samego Kościoła, co ludzie, których zachowaniem się brzydzę. Jednak nie
znajduję w sobie żadnej winy.
***
Czy z Mo
Salahem Liverpool sięgnąłby po szósty Puchar Europy? Być może. Czy jest możliwe
nie wracanie myślami do wydarzeń z Kijowa? Nie, kiedy badania potwierdziły, że
Karius popełniając dwa koszmarne błędy nie był sobą. Ten sam Ramos,
przedstawiciel kultury chrześcijańskiej, obywatel narodu, który zaniósł
katolicyzm za ocean, przy wyniku remisowym, w swoim stylu, niezauważony przez
sędziego, uderzył łokciem w skroń, celowo, bramkarza Liverpoolu. W trakcie
meczu Loris nie wiedział, że ma wstrzął mózgu, zachowywał się jednak jak
pijany. My nie wiedzieliśmy, że to nie jego wina, że to nie on zabrał nam
marzenia. Karius, potomek narodu nazistów, poetów i filozofów miał tyle odwagi,
że wyszedł z szatni, stanął przed kibicami i przeprosił. Płakał Karius.
Płakaliśmy my i śpiewaliśmy You’ll never
walk alone. Następnie się zaczęło. Był pośmiewiskiem całego świata. Gdy
najlepsi na świecie lekarze zabrali głos i wytłumaczli, że to wstrząs mózgu,
nikt Kariusa nie przeprosił. W jego obronie stanął Jurgen Klopp, stanęła też
Mia Khalifa. Tak, Karius miał wstrzął mózgu spowodowany faulem Ramosa. Kapitan
Realu Madryt zaprzeczył wszelkim zasadom piłki nożnej, idol milionów dzieciaków
dał przykład zła w najohydniejszej swojej postaci. Dzisiaj Karius jest wrakiem
człowieka, zniszczony psychicznie, kilka miesięcy po finale wciąż się nie
pozbierał i nikt nie wie, czy to nastąpi. Zawsze, w każdym momencie swojej
kariery będzie pamiętał o wydarzeniach z Kijowa. Ramos nie dostał nawet żółtej
kartki, nie został odgwizdany faul, nie przeprosił. Cieszył się zwycięstem i
cieszy się kolejnym trofeum.
Tak jak
sportowiec może zaprzeczyć całej istocie sportu, tak katolik Ewangelii. I
nikogo dzisiaj to nie dziwi. Akceptujemy to. Ramos jest idolem milionów chłopców.
Niemoralny katolik, chlubą dla dewotek. Panie Rafale, tak się da.
A kiedy
dwóch chłopaków skrywało dłonie w rękach, płacząc po jednym z najsmutniejszych
doświadczeń swojego młodego jeszcze życia, podszedł do nich ubrany w białą
koszulkę Hiszpan. Próbował pocieszyć, tak jak dziesiątki ludzi wcześniej.
Przeprosił za Ramosa, pogratulował pięknej gry i przyniósł piwo. Chłopcy
odkryli czerwone od płaczu twarze, chwycili podarunek i łamiącym się głosem
podziękowali. Tylko tyle byli w stanie powiedzieć. Hiszpan mówił długo,
angielskim z dziwnym akcentem. Wyraźnie zabrzmiały jednak słowa o nadziei. Macie Mane, Salaha, Firmo, dojdziedzie na
szczyt. Przed Wami piękny okres. Jesteście wielcy. Jesteście wspaniałymi
kibicami. Macie Jurgena Kloppa. Zobaczycie złote niebo i usłyszycie słodką
pieśń skowronka.
To miało
sens. Wierzyłem.
A gdyby
dwóch mężczyzn spoglądało na dzieje Wschowy i płakało nad losem Wschowian, czy
ktoś przyniósłbym im piwo? I pocieszył mówiąc, że niszczycielska samorządność
siła, plująca na wolność i godność człowieka, a reklamująca się męką Chrystusa,
we Wschowie zostanie pokonana?