środa, 20 marca 2013

ŻYCIE=SZTUKA



Od pewnego czasu zastanawia mnie jeden fakt. Gdzie są granice tworzenia i poznawania sztuki? Pomyślmy ile dzieł- mniejszych, większych, z sensem i bez sensu powstało na przestrzenie tysiącleci. Czy ludzki umysł i wyobraźnia są w stanie pojąć ile tego wszystkiego jest? Od prymitywnych malowideł w jaskiniach, poprzez rzeźby greckich bogów, pierwsze sztuki teatralne, "Treny" Kochanowskiego, kompozycje Beethoven`a, fotografie Josepha Nicéphore`a Niépcego, debiutancki album Beatlesów, aż po "Hobbita" w 3D. Nie wspominając o wszystkim co nie ujrzało światła dziennego. Ileż tego jest?
Świat sztuki rządzi się swoimi prawami. Artyści wychowują artystów, tak jak sportowcy sportowców. Co mnie jednak w tym wszystkim boli? Przecież sztuka jest wspaniała! Czym jednak jest wobec niej człowiek? "Vanitas vanitatum et omnia vanitas"...
Weźmy wszystkie cięższe brzmienia, które kiedykolwiek powstały. Od Deep Purple do Bring Me The Horizon. Zbierzmy wszystkie płyty, wszystkie utwory powstałe od końca lat 60-tych do dnia dzisiejszego. Ile czasu zajęłoby MI wysłuchanie całości? Musiałbym znaleźć jeszcze kawałek życia na inne gatunki, choćby po to by stwierdzić, że coś mi się nie podoba. Gdybym też wszystkiego tego nie wysłuchał, a możliwym by było, że jest tam coś co przypadnie mi do gustu, nie dawałoby mi to spokoju i myślałbym ciągle, że coś wspaniałego, zasypanego przez muzyczne śmiecie, zwyczajnie mnie omija. Mówię o samej muzyce-a gdzie miejsce na resztę?
Przykład subiektywny,, ale każdy może na tej zasadzie dojść do finalnego wniosku.
Życie jest krótsze, niż mogłoby się nam wydawać. Nieważne jak bardzo byśmy chcieli, jak bardzo byśmy się starali-nie jesteśmy w stanie dokładnie poznań świata sztuki. W takim razie, może lepiej pozostać na nią obojętnym? Dać sobie spokój z poznawaniem niemożliwego do poznania? Niepoznawanie niemożliwego do poznania jest i tak niemożliwe. Gdyż życie, jak i umieranie, same w sobie są sztuką. Zatem człowiek musi pogodzić się z tym, że sztuka ma nad nim nadzwyczajną władzę. Jednak, gdyby nie ludzie sztuka by nie istniała. My jesteśmy jej rodzicami.
Ludzkość jest skazana na sztukę, a sztuka jest skazana na ludzkość.

Od pewnego czasu zastanawia mnie jeden fakt. Gdzie są granice tworzenia i poznawania sztuki? Pomyślmy ile dzieł- mniejszych, większych, z sensem i bez sensu powstało na przestrzenie tysiącleci. Czy ludzki umysł i wyobraźnia są w stanie pojąć ile tego wszystkiego jest? Od prymitywnych malowideł w jaskiniach, poprzez rzeźby greckich bogów, pierwsze sztuki teatralne, "Treny" Kochanowskiego, kompozycje Beethoven`a, fotografie Josepha Nicéphore`a Niépcego, debiutancki album Beatlesów, aż po "Hobbita" w 3D. Nie wspominając o wszystkim co nie ujrzało światła dziennego. Ileż tego jest?
Świat sztuki rządzi się swoimi prawami. Artyści wychowują artystów, tak jak sportowcy sportowców. Co mnie jednak w tym wszystkim boli? Przecież sztuka jest wspaniała! Czym jednak jest wobec niej człowiek? "Vanitas vanitatum et omnia vanitas"...
Weźmy wszystkie cięższe brzmienia, które kiedykolwiek powstały. Od Deep Purple do Bring Me The Horizon. Zbierzmy wszystkie płyty, wszystkie utwory powstałe od końca lat 60-tych do dnia dzisiejszego. Ile czasu zajęłoby MI wysłuchanie całości? Musiałbym znaleźć jeszcze kawałek życia na inne gatunki, choćby po to by stwierdzić, że coś mi się nie podoba. Gdybym też wszystkiego tego nie wysłuchał, a możliwym by było, że jest tam coś co przypadnie mi do gustu, nie dawałoby mi to spokoju i myślałbym ciągle, że coś wspaniałego, zasypanego przez muzyczne śmiecie, zwyczajnie mnie omija. Mówię o samej muzyce-a gdzie miejsce na resztę?
Przykład subiektywny,, ale każdy może na tej zasadzie dojść do finalnego wniosku.
Życie jest krótsze, niż mogłoby się nam wydawać. Nieważne jak bardzo byśmy chcieli, jak bardzo byśmy się starali-nie jesteśmy w stanie dokładnie poznań świata sztuki. W takim razie, może lepiej pozostać na nią obojętnym? Dać sobie spokój z poznawaniem niemożliwego do poznania? Niepoznawanie niemożliwego do poznania jest i tak niemożliwe. Gdyż życie, jak i umieranie, same w sobie są sztuką. Zatem człowiek musi pogodzić się z tym, że sztuka ma nad nim nadzwyczajną władzę. Jednak, gdyby nie ludzie sztuka by nie istniała. My jesteśmy jej rodzicami.
Ludzkość jest skazana na sztukę, a sztuka jest skazana na ludzkość.






niedziela, 17 marca 2013

Niemożliwe nie istnieje, czyli cień Wschowy w wielkim mieście

Życie niewątpliwie często zaskakuje człowieka. Natrafiamy na rzeczy, o których istnieniu nie mielibyśmy pojęcia. Podczas pobytu w Warszawie, w zeszłoroczną zimę, spostrzegłem pewną reklamę. Nie pamiętam co to dokładnie było, gdyż moje oczy pochłonięte były jednym szczegółem. Napis: "ul. Wschowska w Warszawie" obserwowałem do samego końca, tak jakby nie mogło to do mnie dotrzeć.

Niby nic takiego, zwykły napis. Tylko dlaczego nazwano tę ulicę właśnie w ten sposób?
To mi nie dawało spokoju. Nie miałem wątpliwości, że nazwa pochodzi od naszej, kochanej mieściny. Jest jedna Wschowa na tym świecie. Dlaczego zdecydowano się na taki ruch?
Przyjrzałem się historycznym powiązaniom Miasta Królewskiego ze stolicą naszego kraju. O pomoc poprosiłem Michała Majera. Okazało się, że:
- w XVIII w. za czasów panowania Sasów, we Wschowie odbywały się zebrania Sejmu i Senatu,
- Wschowa, jako Miasto Królewskie, była niegdyś jednym z najważniejszych, polskich miast, a nawet (nieoficjalnie) drugą stolicą Polski,        
- ziemie naszego miasta stanowiły granice Księstwa Warszawskiego(powiat wschowski, znajdował się w departamencie poznańskim),
- Wschowianie walczyli w Sejmie o większe prawa mieszczan. 2.12.1789 roku w Warszawie odbyła się tzw Czarna Procesja. Przedstawiciele 141 Miast Królewskich (w tym Wschowy) ubrani na czarno, przemaszerowali ulicami miasta, docierając do miejsca obrad Sejmu Czteroletniego(Zamek Królewski). Królowi Stanisławowi Augustowi Poniatowskiemu wręczono wówczas petycję dotyczącą przyznania większych praw mieszczanom, Akcja ta zakończyła się powodzeniem(w roku 1791 prawo o miastach zostało uchwalone), jednak w wyniku Konfederacji Targowickiej, dwa lata później zniesiono je.
Za głównych organizatorów Czarnej Procesji uznaje się Hugona Kołłątaja i Jana Dekerta.
Zatem, jak widać coś jednak łączyło nas z Warszawą.
Pewnego dnia postanowiłem udać się w miejsce, które w pewnym sensie stało się dla mnie sentymentalnym. W minione ferie miałem na to mnóstwo czasu. Dotarłem na Wolę razem z Marysią. Ogarniała mnie bardzo przyjemna euforia. Doszliśmy na miejsce. Co ujrzeliśmy?
Cóż, droga zasypana śniegiem, ciągnąca się przez jakieś 100 m. Stara, zabytkowa kamienica naprzeciwko małego placu budowy-nowego budynku mieszkalnego. Dalej kilka innych budynków, prawdopodobnie przemysłowych, należących do firmy, której reklamę ujrzałem w centrum miasta.
Cicho, głucho, pusto-wszystko jakby zamarło. Przez cały ten czas, ani jedna osoba nie przeszła przez tę  ulicę. Nie jest ona szczególnie piękna, lecz nie mógłbym też nazwać ją brzydką. Jest niepozorna, ma swój urok, szczególnie dla osoby przywiązanej do Wschowy. Z jednej strony prowadzi do głównej drogi, a z drugiej kończy ją ślepa uliczka. Nie ma tam sklepów, atrakcji turystycznych czy jakiegoś centrum rozrywki. W rzeczywistości, dla przeciętnego człowieka nic specjalnego. Nad czym więc ja się tak rozdrabniam i rozczulam...Myślę, że to pewien zew mojego zżycia ze Wschową. W przedziwny sposób przejął mnie fakt, istnienia takiej ulicy w Warszawie. Po prostu czułem, że muszę tam pojechać. W Warszawie czuję się wybornie, bo mam osobiste powody by tak się tam czuć. Świadomość, że gdzieś w pobliżu jest namiastka mojego miasta stała się jednym z nich. Odnalezienie tego skrawka, w miejskim gąszczu sprawiło, że na mojej twarzy zagościł uśmiech. Nigdy przedtem nie poczułem się aż tak dumny z bycia Wschowianinem, a dumny z tego jestem całe życie.